Co oznacza? Nic już zupełnie, skoro skądinąd rozsądny naukowiec usiłuje przedstawić jako „lewaka" nawet Hitlera. Skoro sejmowi krzykacze grzmocą nim każdego, kto prezentuje poglądy inne niż jedynie słuszne. Skoro w dialogu różniących się od siebie publicystów można nim zastąpić prezentację poglądów oponenta, a więc ku radości sekretarza redakcji skrócić tekst o ileś tam znaków. Z „lewakiem" jest tak jak z „Żydem". Jest nim nie ten, co ma matkę Żydówkę, ale ten, co nam się nie podoba.
Użyteczność epitetów świadczy o popularności nowomowy. Jest ona najbardziej obrzydliwą naroślą rakową, jaka wyrosła na naszym – i tak sponiewieranym – języku. Niegdyś nowomowa była atrybutem systemów totalitarnych. Pisał o tym Orwell, potem powstało fundamentalne dzieło Victora Klemperera „LTI" (Lingua Tertii Imperii) o języku Trzeciej Rzeszy. Wreszcie „LIS" (Lingua Imperii Sovietica), do czego przymierzało się wielu autorów, ale bez rozmachu zapomnianego już trochę Klemperera. Jedno jest tam wspólne: nowomowa powstaje przez świadome nadawanie fałszywej treści znanym już słowom, przez co można ich używać do fałszywego opisu świata. Ale to były czasy zamierzchłe, w których ludzie jako tako rozumni i cywilizowani brzydzili się nowomową.
Dziś odrębną nowomowę ma każde plemię, które pod swoim totemem zmaga się na przeplucie z innymi plemionami. Co znaczy dziś „oszołom"? Albo co to znaczy „niezależność"? Przecież za niezależność zwykle gorzko się płaci, a nie otrzymuje lukratywną posadę w telewizji rzekomo publicznej... Albo takie neutralne określenia jak „relokacja ludności" czy „geograficzna optymalizacja zatrudnienia". Pierwsze oznacza czystki etniczne, drugie – niewolniczą pracę biedaków w Afryce lub Azji.
Ale dlaczego odpowiednikiem „lewaka" nie stał się równie poręczny „prawak"? Czyżby lewica zachowała jednak trochę więcej staroświeckiej rzetelności? Skoro jednak śmiem wyrażać takie przypuszczenie, to na pewno jestem lewakiem i wszelka dyskusja ze mną jest bezcelowa. C.b.d.o.