Viktor Orbán po raz kolejny zadziwił Europę, tym razem odwiedzając Kijów i proponując „uczciwe” rozwiązanie konfliktu: niech Ukraina powstrzyma się od walki, a wtedy na pewno z jego przyjacielem Putinem można będzie negocjować.
Nie wspomniał tylko, czy po zaprzestaniu obrony negocjacje te będą dotyczyć przyszłości Ukrainy, czy też harmonogramu wcielenia jej do Rosji jako jednej z autonomicznych republik, a także czy prowadzić je będzie obecny rząd, czy też marionetki, które Kreml zainstaluje w Kijowie.
Orbán zadziwia zresztą Europę od lat. Czterokrotnie wygrał wybory, zyskując od 45 do (ostatnio) 54 proc. głosów, zdobywając za każdym razem zdecydowaną większość miejsc w parlamencie, a po 13 latach nieprzerwanych rządów obsadzając swoimi ludźmi również wszystkie ważne stanowiska we władzy sądowniczej i we wszelkich instytucjach, które mogłyby ograniczać jego władzę. Co więcej, zrobił to nie łamiąc fundamentalnej zasady demokracji, czyli nie fałszując żadnych wyborów i nie naruszając formalnie konstytucji (a przynajmniej jej litery; dysponuje zresztą dostateczną większością, by w razie potrzeby konstytucję zmienić). Posłużył się metodami bardziej wyrafinowanymi: kagańcem skutecznie narzuconym mediom prywatnym i całkowitym opanowaniem mediów publicznych.
Wprawdzie w opinii Parlamentu Europejskiego (i większości niezależnych obserwatorów) Węgry nie są już demokracją, ale reżimem hybrydowym („autokracją wyborczą”), ale nie przeszkadza to w ich członkostwie w Unii (choć w zasadzie stoi to w sprzeczności z art. 2 traktatu). Dzięki godnej podziwu zręczności negocjacyjnej, przez cały okres swoich rządów Orbán znajdował się w najlepszym ze światów: z jednej strony bez wahania flirtował z Rosją i Chinami, dość skutecznie namawiając je do inwestowania na Węgrzech dużych pieniędzy. Z drugiej nadal przyciągał inwestorów z Zachodu, zainteresowanych głównie pewnym dostępem do unijnego rynku, a nie oceną jakości systemu politycznego. Krytykując Brukselę, sięgał też nieprzerwanie po unijne fundusze, wydając je w sposób gwarantujący wzmocnienie ekonomicznych podstaw swojej władzy, a w razie zagrożenia odcięciem od pieniędzy, godząc się na taktyczne ustępstwa.
Wszystko ma jednak swoją cenę. Pod względem postrzegania korupcji Węgry spadły w ciągu 13 lat rządów Orbána o ponad 20 miejsc, staczając się na pozycję najbardziej skorumpowanego kraju Unii. Wzrost gospodarczy należał do najsłabszych wśród nowych państw członkowskich, skutkiem czego większość z nich przegoniła Węgry – w szczególności Polska, a ostatnio również Rumunia. Kraj zmaga się z największym problemem inflacyjnym, a poziom rzeczywistej konsumpcji, z uwzględnieniem poziomu cen, należy do najniższych w Unii (nieco gorzej jest tylko w Bułgarii). Budapeszt, dawniej błyszczący na tle innych stolic Europy Środkowej, dziś wygląda raczej ubogo.