Ruszył festiwal przedwyborczych obietnic. Rząd kusi obietnicą tanich kredytów na 2 proc., które mają być do wzięcia już od lipca. Z rzadka mówi się dziś o hucznie zapowiadanym programie „kredytów bez wkładu”, który rozminął się z rynkowymi potrzebami. Bo to nie brak wkładu własnego jest największym problemem tych, którzy chcą się na mieszkanie zadłużyć, ale brak zdolności kredytowej. Ale tym twórcy programu głowy sobie nie zawracają.
Nie ma się też co rozwodzić nad sztandarowym programem PiS „Mieszkanie+”. Dość powiedzieć, że negatywnie oceniła go Najwyższa Izba Kontroli, a media pełne są historii tych, którzy z mieszkań z plusem skorzystali i czują się dziś oszukani, bo jest drożej, niż im obiecywano.
Czytaj więcej
PiS obiecał kredyty hipoteczne na 2 procent, PO przebiła rywala, proponując zerowe oprocentowanie.
Przy kontynuowaniu „Mieszkania+” rząd się już nie upiera, tak jak się upierał przed wyborami w 2019 r. Obiecywano wtedy, że do 2030 r. na nowych osiedlach „z plusem” powstanie nawet 1 mln lokali. Dziś po tych obietnicach zostały jedynie drwiny, ale zawsze można przecież obiecać coś innego. Dlatego rząd rzuca: „Kredyt na 2 proc.”.
Platforma idzie jeszcze dalej. Kupującym pierwsze mieszkanie chce dawać kredyt na zero procent. „Mieszkanie będzie prawem, nie towarem” – zapowiada Donald Tusk, a udzielający takich kredytów banki nie będą zarabiać na odsetkach. Lider PO zapowiada wypracowanie mechanizmów, które sprawią, że „banki nie będą zagrożone”. Pojawił się też pomysł dopłat do najmu.