Windowanie akcyzy na alkohol i wyroby tytoniowe odbywa się oczywiście pod płaszczykiem troski o zdrowie obywateli. Wyższe ceny mają nas zgodnie z tym tłumaczeniem zniechęcić do korzystania z tych używek. To jednak bujda. Gdyby tak było, stawki akcyzy powinny co roku rosnąć skokowo, tak żeby na zakup alkoholu czy papierosów, po prostu nie było nas stać. Podwyżki podatku na te używki są tymczasem tak pichcone, żeby nawet jeśli trochę zabolą, to w żadnym razie nie na tyle, byśmy przestali po nie sięgać. Bo opodatkowanie alkoholu i wyrobów tytoniowych, to kura znosząca do budżetu państwa złote jaja. I o to, by tych jaj było więcej, bo w państwowej kasie hula wiatr, w tej podwyżce akcyzy przede wszystkim chodzi.
Czytaj więcej:
Rządzący wybrali jednak wyjątkowo kiepski moment na podwyżkę. Z kilku powodu. Podatki to element inflacjogenny. Ta szaleje, a podwyżka akcyzy jeszcze doda jej paliwa. I może o to chodzi, wszak inflacja to dodatkowy, ukryty podatek nakładany na towary i usługi. Im wyższa tym lepiej, dla rządu. Bo wyższe ceny, to więcej pieniędzy z nakładanych na nie podatków. Za jednym zamachem rząd może wiec chcieć wziąć więcej i z akcyzy, i z inflacji.
Ale inflacja to nie wszystko. Doświadczenia z poprzednimi podwyżkami akcyzy pokazują, że wywołane nimi podwyżki cen aktywizują przestępców. Rośnie przemyt i nielegalna produkcja. Konsumenci w większym stopniu sięgają po tańsze produkty niewiadomego pochodzenia, jeszcze bardziej szkodliwe dla zdrowia. Tracą też producenci, bo spada zapotrzebowanie na ich legalne wyroby, a także współpracujący z nimi rolnicy. Tych i tak mocno dotykają wzrosty kosztów energii, nawozów, transportu, opakowań, pracy… Odczują też „dobrodziejstwa” podatkowych zmian zapisanych w „Polskim Ładzie”. A wszystko to w okresie trwającej pandemii i towarzyszącej jej niepewności i nieprzewidywalności.
Do wyborów coraz bliżej, a podatki zawsze grały ważną rolę przy urnach. Kto je podnosi, ten ma pod górkę. Mydlenie oczu wyborców rządową tarczą antyinflacyjną pomoże?