Trzeba się tylko trochę natrudzić, np. pogrzebać w księgach wieczystych, rejestrach nieruchomości, archiwach, i biznes się powiedzie. Od lat w podobny sposób oszuści wyłudzają budynki od państwa. Najczęściej chodzi o domy albo nieruchomości niezabudowane, których właściciele zostali wymordowani w czasie wojny.

Sprytni „biznesmeni" potrafią ustalić, które budynki – np. w Łodzi – przejęło miasto, bo nie było i nie będzie roszczeń o ich zwrot, gdyż rodzina byłych właścicieli przepadła w wojennej zawierusze. Potem „odnajdują" wiekowych spadkobierców po drugiej stronie globu lub natrafiają na testament spisany w Brazylii, odkupują roszczenia od obdarowanego nieruchomością, a na końcu przed polskim sądem walczą „o zwrot własności".

Sytuacja Łodzi – której władze podejrzewają, że w podobny sposób mogło zostać wyłudzonych od miasta nawet 380 kamienic – nie jest odosobniona. Oszuści działają i w stolicy, i w Krakowie. To jednak w Łodzi skala oszustw jest największa. Miasto szacuje straty na 2 mld zł.

Jego władze oceniają, że tyle kosztuje bezczynność państwa w sprawie systemowego, ustawowego rozwiązania problemu restytucji własności. Dlaczego przez tyle lat się to nie udało? Dlaczego w każdej chwili po daną nieruchomość, najlepiej gruntownie odnowioną, może się zgłosić „pełnomocnik" z testamentem i ją przejąć? Bezczynność państwa w rozwiązaniu problemu reprywatyzacji pomaga oszustom.