Od ostatniej, którą opublikował, czyli „Bezdechu", minęło osiem lat. Pisarz uważa jednak, że właśnie ta teraz wydana jest najważniejsza od czasu „Rien ne va plus" z 1991 r., uhonorowanej wówczas prestiżową Nagrodą Kościelskich. Odbył wtedy podróż przez dwa wieki polskiej historii, oglądanej oczami 300-letniego rozpustnego włoskiego starca – od czasów Stanisława Augusta aż po XX wiek.
„Dybuk mniemany" to wielowątkowa, wciągająca rozmowa autora (także narratora powieści) z sędziwym, acz niezwykle żywotnym Danielem Czarewiczem („teraz mam już dwieście lat, a wyglądam, jak wyglądam"). „Daniel to żywy owad zamknięty w świecie, którego już trochę mniej" – notuje Bart, a także: „podziwianie zakrętasów ludzkiej pamięci od dawna jest moim zajęciem".
Owych zakrętasów w biografii Czarewicza jest wiele. Sam zgłasza się do pisarza w nadziei, że zainteresuje go swoimi losami: „opowiem swoją historię, a pan zrobi z nią, co uważa" – oświadcza Czarewicz. I pisarz mu ulega.
W ciągu półtora roku toczącej się akcji powieści (pierwszy kontakt w ostatni dzień wiosny 2019 r.) odbywają mnóstwo spotkań, telefonicznych rozmów, piszą maile. Czarewicz pojawia się nawet w ślad za Andrzejem Bartem i jego żoną Beatą w Paryżu, by uczcić razem z nim tamtejszą premierę „Fabryki muchołapek".
Fikcja miesza się z rzeczywistością, skąd wziętych jest wiele postaci: począwszy od Abrahama Gancwajcha, Kierownika Urzędu do Walki z Lichwą i Spekulacją w getcie warszawskim i kolaboranta pod okupacją niemiecką, poprzez Marka Wittbrota, pallotyna, działacza polonijnego we Francji, i Agnieszkę Kurant, nowojorską artystkę, aż po Stellę Czajkowską de domo Grynszpan – przyjaciółkę ze Sztokholmu. I tylko Daniel Czarewicz jest postacią – chyba jedyną – której nie da się zidentyfikować po przywoływanych w powieści faktach z życiorysu.