W związku ze zdobyciem przez "Moonlight" Oscara dla najlepszego filmu roku przypominamy co kilkanaście dni temu pisała o tym filmie Barbara Hollender.
Nieśmiały, czarnoskóry chłopiec. Niekochany, a może raczej źle kochany przez samotną matkę narkomankę, która co jakiś czas wyprasza go z domu, bo ma gościa. Chiron zna smak biedy, nie ma poczucia bezpieczeństwa. Wątły, nieśmiały, wycofany w siebie.
Potem, już jako nastolatek – poniewierany w szkole przez kolegów, wyszydzany za tę przeklętą delikatność niepasującą do środowiska, w którym rośnie. Ale przychodzi chwila, gdy postanawia bronić swojej godności. Łapie krzesło i łamie je na głowie ciemiężyciela, który go skatował. Trafia do poprawczaka. To właśnie ten moment, gdy zrozumie, że świat należy do silnych.
Barry Jenkins dzieli swój film na trzy części. Pierwsza to dzieciństwo Chirona. Druga – wiek szkolny. W trzeciej Chiron jest młodym mężczyzną. Trudno go poznać. Nie zmarnował czasu w poprawczaku. Zrobił wszystko, by zacząć pasować do świata, który go otacza.
Jest teraz muskularnym facetem, którzy wsiada do dobrej bryki. Czy jednak gdzieś w środku nie przetrwa w nim dawna delikatność? Czy pod maską, którą przywdziewa, wciąż kryje się tamten chłopiec, niemogący znaleźć miejsca w brutalnym świecie?