Trzeba dziś krzyczeć, jak było naprawdę

Wywiad z Pawłem Kukizem, wokalistą, autorem tekstów, muzykiem, który właśnie wydał płytę „Siła i honor”

Publikacja: 25.08.2012 01:01

Trzeba dziś krzyczeć, jak było naprawdę

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński

Wywiad z tygodnika "Uważam Rze"

Jaka jest Polska marzeń Pawła Kukiza?

Ona będzie wtedy, gdy powiem za granicą, że jestem Polakiem, a reakcją będzie pozytywne wrażenie. A potem oczywiście będą się otwierały kolejne poziomy oceny – kim jestem z zawodu, jak wyglądam itp.

Takie skojarzenia budzą członkowie narodów i państw silnych.

No przecież mówię to samo – Polska powinna być silna i może taka być. Z silnym prezydentem, uwolnionym od różnych uwikłań i powiązań. Warto też zlikwidować Senat.

A przede wszystkim trzeba wprowadzić jednomandatowe okręgi wyborcze. Te dwa mechanizmy zlikwidują wiele patologii, ułatwią uzdrowienie sytuacji. Od tego wszystko się zaczyna.

Temat silnego prezydenta odłóżmy. Co jednak zmieniają jednomandatowe okręgi wyborcze? Obowiązują w Senacie, a senatorowie tak wybrani popierają Tuska, także w głupich sprawach. No i dziś ludzie głosują, kierując się przekazem medialnym.

Możliwe, ale to dlatego, że nie wiedzą, iż można inaczej. Ani politycy, ani media nic nie robią, by pokazać, że tam możemy przełamywać monopol partii i wybierać po prostu wartościowych ludzi. Wszyscy żyjemy w przeświadczeniu, że w sposób demokratyczny wybieramy swoich przedstawicieli – posłów, którzy zobowiązali są przed nami do realizacji swoich przedwyborczych obietnic. I że przed nami za ich ewentualne niespełnienie odpowiadają. To wszystko guzik prawda. Posłowie są wybierani przez wodzów, a nie przez nas, już na etapie tworzenia przez szefów partii tzw. list wyborczych. A w związku z tym oni są lojalni wobec wodzów – to tzw. dyscyplina partyjna. Jeśli na przykład będą chcieli zagłosować w naszym interesie, zgodnie z wcześniejszymi swoimi obietnicami, a wódz ma swoją, inną wizję, niezgodną z naszymi oczekiwaniami, to posługując się „dyscypliną partyjną", wódz zmusza ich do zastosowania się do jego poleceń. W przeciwnym razie mogą zapomnieć o kandydowaniu w następnych wyborach. Mówiąc wprost – ten dzisiejszy system powoduje, że posłowie boją się wodza, a nie wyborcy.

W rezultacie – pod względem systemowym – dziś mamy tak naprawdę do czynienia z pięcioma PZPR-ami, pięcioma sekretarzami i jedyne, co możemy, co znaczy nasz głos, to wybór jednego z wodzów.

Jest gdzieś inaczej?

Praktycznie wszędzie jest inaczej. Jeśli chodzi o kwestię reprezentacji w państwach demokratycznych, to stoimy na najniższym szczeblu drabiny.

A partie nie oddają realnych podziałów w Polsce?

One wręcz pogłębiają podziały, ponieważ nie dopuszczają możliwości istnienia „odcieni". Powodują, że dajemy „pierwszym sekretarzom" władzę, i od tego momentu nasz wpływ na rzeczywistość jest praktycznie żaden. Aż do następnych wyborów. Nie możemy na przykład pogonić jakiegoś wyjątkowego idioty, który tylko dzięki decyzji „sekretarza" ma pozycję.

W 2007 r. wspierał pan Platformę Obywatelską. Dlaczego potem z nią pan tak radykalnie zerwał?

To dojrzewało, ale przełamało się po 10 kwietnia 2010 r. Smoleńsk stał się dla mnie sprawą kluczową, nawet nie ze względu na to, kto zginął, ale dlatego, że państwo polskie spadło w ruski las, w błoto. I co? I nic! Zawołano: „Polacy, nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało" – to był tylko wypadek. Włos się jeży na głowie. Tu jest problem. To jest dowód takiej słabości państwa, że nie mam wątpliwości, iż obce służby mogą z nim robić, co tylko chcą. I to żadna teoria spiskowa, ale zwykła logika.

Jaki jest w pana oglądzie stan naszej wiedzy o przyczynach tragedii smoleńskiej po tych 28 miesiącach?

Smoleńsk jest dla mnie dobitnym przykładem tego, że ta opcja polityczna, która teraz sprawuje władzę, w kwestiach zapewnienia bezpieczeństwa państwu nie posiada żadnych predyspozycji. Mamy do czynienia z tak niewyobrażalnym nagromadzeniem zaniechań, błędów, skandali, że według mnie PO sama siebie zdyskwalifikowała jako gwaranta niezawisłości państwa. Weźmy taki „drobiazg" jak poprzedni minister obrony narodowej Bogdan Klich. Za jego rządów w tym resorcie spadły cztery wojskowe samoloty: Mi, Bryza, CASA z całym dowództwem sił lotniczych, a wreszcie, na końcu, tupolew z urzędującym prezydentem, z prezydentem na uchodźstwie, z dowódcami wojsk, z elitą państwową, elitą opozycji...

Posłowie są wybierani przez szefów partii, a nie przez nas. Dlatego są lojalni wobec wodzów

I dalej jest ministrem.

To jeszcze nic. Kiedy wreszcie odchodzi, to jako człowiek honoru, choć – na miły Bóg – nie ma żadnego prawa do tego określenia. Jeden z czołowych polityków Platformy, kiedy jeszcze miałem z nimi bliskie kontakty, dowodził mi, jak widzi tragedię smoleńską: oto psychopata Kaczor zażądał tego samolotu i poleciał sam się zabić. Oni to po cichu, a czasem głośno, bez przerwy kolportują, usiłując przy okazji przykryć tym – nie do pojęcia dla mnie – decyzję o oddaniu śledztwa w ręce Rosji. Tej samej, która nie wykazuje odrobiny dobrej woli w kwestii wyjaśnienia tego, co zdarzyło się w katyńskim lesie... 70 lat temu!

Co pan temu politykowi Platformy odpowiedział?

Proste – że to jest niezgodne z logiką ani wiedzą, którą już mamy. I że nawet jeśli tak było – załóżmy na chwilę – to gdzie jest ich odpowiedzialność? Jeśli nawet zostali sterroryzowani przez strasznego prezydenta, który szantażował ich tiurmą w przypadku nieudostępnienia samolotu, to dla sądu mogłoby to być ewentualnie okolicznością łagodzącą w momencie orzekania o winie i karze. To był trzeci rok rządów Platformy! Miała wszystko.

Tak, wszystkie narzędzia, wszystkie elementy związane z bezpieczeństwem lotu, od samolotu do dyplomacji, były w rękach PO.

Tu można wskazywać na wiele elementów. Właściwie na wszystkich polach, także przy przygotowywaniu tej wizyty, popełniono błędy, które powinny tę ekipę od władzy odsunąć. To przecież widać w innych sprawach – choćby Marsz Niepodległości. Dziwią się, że doszło do awantur. To ja pytam: gdzie były prewencja, wywiad, organizacja? Dlaczego dopuszczono zadymiarzy do samego środka potężnej manifestacji? Dlaczego zezwolono na wjazd do kraju zapraszanych tak głośno niemieckich bojówkarzy? Dlaczego prokuratura nie wszczęła postępowania w związku z nawoływaniem do popełnienia przestępstwa przez „GW"? Bo tym wydaje mi się być zachęcanie przez nią do blokady legalnej manifestacji. W ubiegłym roku w dniu marszu na jakieś dwie godziny przed jego rozpoczęciem przejechałem sobie autem po ulicach Warszawy. Tragedia. Wszystkie siły policyjne skoncentrowane zostały w jednym miejscu. To cud, że nie doszło do rzeźni.

Wracając do Smoleńska. Zdaje pan sobie sprawę, że za takie stawianie dziś w Polsce tej sprawy na autora spadają represje i szyderstwa?

Oczywiście. Przede wszystkim próbują z kogoś takiego robić wariata. Tak na przykład postąpiono w przypadku gen. Petelickiego, który nie mógł pogodzić się z faktem fatalnego stanu bezpieczeństwa państwa i skutkiem tegoż – Smoleńskiem. Ja zaś na blogu jednego z autorów „Wyborczej" przeczytałem, że jestem osobą, która uważa, że Tu 154M bezpiecznie wylądował na smoleńskiej ziemi i dopiero tam został wysadzony bombą próżniową w powietrze. Nigdy niczego takiego nie powiedziałem, bo zwyczajnie nie posiadam wiedzy na ten temat.

I niestety, wygląda na to, że nikt – przynajmniej w najbliższym czasie – jej posiadać nie będzie. Bo po prostu nie ufam Rosjanom, nie wierzę w ich dobrą wolę i rzetelność. W czasie pewnej rozmowy w TVN z panem Rymanowskim i Hołdysem, gdy to mówiłem, pan Hołdys wtrącił, klepiąc mnie i wybijając z rytmu: „A co ty byś zrobił na miejscu premiera, gdybyś jak on zobaczył to pogorzelisko?". Teraz więc odpowiadam: jeśli by mnie to przerastało, to podałbym się do dymisji.

A jeśli już bym został na stanowisku, to nie pozwoliłbym, by lot ewidentnie wojskowy, wykonywany na podstawie rozkazu, ze zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, generalicją na pokładzie, zakwalifikować jako cywilny! Przecież ci piloci nie mieli uprawnień do lotów cywilnych. I wtedy dochodzenie odbywałoby się na podstawie umowy między naszymi rządami, która stronom pozwala choćby na zabezpieczenie przez własne służby miejsca zdarzenia, zabranie szczątków samolotu itd. Panowie, widziałem tę umowę, nie rozumiem, jak można było odpuścić!

To dokładnie mówię. „Wyborczej", której – twierdzę tak choćby na podstawie własnych z nią doświadczeń – znacznie bliżej do propagandy niż rzetelnego dziennikarstwa, nie interesuje jednak, co mówię. Ją interesuje, by wyszydzić mnie, bo nie zgadzam się na kłamstwa.

Klasyczna redukcja ad absurdum. Często stosują jeszcze redukcję ad Hitlerum – każdy ich polemista zostaje prędzej czy później oskarżony o nazizm.

To już też za mną, nie śledzicie panowie chyba wszystkiego. Dowodem miało być, że gdzieś powiedziałem o „Michniku i Blumsztajnie". Wystarczyło. Już pani z „Wyborczej" dzwoniła i pytała, co mam do Żydów. Nic nie mam! To takie myślenie, że jeżeli czarnoskóry będzie rzucał w moje okna kamieniami, a ja go odgonię, to jestem rasistą! Przecież to absurd.

Smoleńsk to jedyny powód odwrócenia się pana od PO?

Podstawowy do podjęcia decyzji. Oczywiście rozczarowanie narastało już wcześniej. Nie jestem naiwny, wiem, że polityka wymaga czasem kompromisów. Ale po kolei żadne obietnice nie były spełniane. Przysięgali, że wprowadzą wspomniane okręgi jednomandatowe, i nic. Żeby być uczciwym, przyznam, że kilka ruchów w obszarze zarządzania policją, spraw, które leżą mi na sercu, było dobrych.

Wiele osób pyta, dlaczego był pan taki cichy na spotkaniu celebrytów z premierem Tuskiem w TVN?

Bo zorientowałem się błyskawicznie, że to jest ustawione. Że gdy dotykam trudniejszych dla premiera tematów, na przykład zmiany ordynacji wyborczej, zmieniany jest temat. Gdy tylko pokazałem kilka razy te złamane obietnice PO, następowało kopnięcie w słuchawkę Mellera. Ktoś mu tam może kazał – albo sam chciał – i zmiana tematu na jakąś marihuanę. Dałem więc sobie spokój. I było mi przykro, gdy wasz kolega redakcyjny, pan Warzecha, napisał, że „tylko idiota Kukiz nie zorientował się, że to była ustawka". Nawet nie zadzwonił, żeby zapytać mnie, co sądzę na temat „Śniadania". Ponieważ mam teraz okazję, chciałbym zaproponować temu panu przejście do „Wyborczej", gdzie wspólnie z nią będzie mógł sobie z Kukiza zrobić chłopca do bicia.

Mocno pan bije, za mocno. To zupełnie inna klasa, inna liga. Ale warto zastanowić się, dlaczego większość Polaków patrzy na Smoleńsk czy na rządy PO z obojętnością? Dlaczego kolejne skandale przechodzą bez echa?

Cóż ja na to mogę poradzić? Swoje robi propaganda, która rozwadnia mózgi, a z każdego dopytującego się – wariata. Działa też ich wizerunek wyluzowanych kolesiów. Na wielu to wpływa, tym się kierują.

Śledził pan dyskusję o lemingach?

Tak. Mam tezę, że dziś lemingami są ci, którzy jutro będą moherami, a dziś moherami są ci, którzy jutro będą lemingami.

Nie bardzo rozumiemy...

To proste. Bo dla mnie lemingizm to niezdolność do samodzielnego myślenia i strach przed nim. To postawa, w której każda decyzja „mojej" władzy, każda opinia polityka jest przyjmowana bezkrytycznie. To postawa kibolska w życiu publicznym. Leming zawsze, co by jego idole nie zrobili, akceptuje kibolską mentalność typu „Polacy nic się nie stało". I dla leminga nie jest ważna przyszłość jego wnuków, ale to, by sprać pyski kiboli drugiej strony.

Istotą leminga jest jednak to, że zdjął ze swojego widzenia dobro wspólnoty.

Tu musielibyśmy wgłębiać się w definicję lemingów, bo przecież – chcąc nie chcąc – automatycznie tworzy się wspólnota, której dobrem jest zwycięstwo ich wodza. Zwycięstwo jednak nie w sensie interesu państwa, ale dokopania swojemu przeciwnikowi. Oczywiście dla leminga platformianego „fajność" jest ważniejsza niż dla innych lemingów. Ale zlemingowana jest i jedna, i druga strona. Z tą jednak różnicą, że wśród moherów jest znacznie mniej lemingów klasycznych, bo z kolei klasyczny moher to dla mnie osoba, dla której dobro państwa jest priorytetem, i w tym sensie sam siebie mogę zaliczyć do moherów (śmiech). Mam swoje doświadczenia z różnymi piosenkami i pamiętam, jak bito we mnie, tak właśnie po lemingowemu, i z prawej, i z lewej. A teraz jeszcze przygoda z obecną płytą „Siła i honor", której wszystkie stacje radiowe odmówiły patronatu.

Polskie Radio twierdzi, że gra pana piosenkę.

Czytałem tę informację dokładnie, choć nie jest pewne, kto dokładnie to powiedział: czy ktoś z Programu I, czy z Trójki. Twierdzą, że od kwietnia na playliście znajduje się piosenka Kukiza promująca nowy album Kukiza „Siła i honor". A jaka jest prawda? To jest piosenka „Czary-mary" promująca album zespołu Kukiz i Piersi, który ukaże się pod koniec roku. Zupełnie inny utwór, innego zespołu. Zresztą grają to tylko w Programie I. To im nie przeszkadza wytwarzać komunikatów, że wszystko jest w porządku. Kompletny brak odpowiedzialności za słowo albo świadectwo tego, że nie słuchali płyty, bo piosenki, o której mówiłem, na płycie „Siła i honor" nie ma.

Dziś to problem szerszy. Kto na przykład odpowiada za różne informacje ukazujące się na wielkich portalach? Kto je redaguje? U kogo interweniować, gdy kłamią, a kłamią często? Nie wiadomo.

Dokładnie tak jest. Gazeta.pl napisała na przykład kiedyś, że jakaś spółka wydzwania w imieniu różnych artystów, m.in. moim, do internautów, domagając się odszkodowań za ściągnięcie piosenki, w przeciwnym wypadku grożąc pozwem. Słowem – szantażuje biednych ludzi. I poleciał „news" po całej sieci! Tymczasem ja z tym nic nie miałem wspólnego – nagrałem tam, obok Maleńczuka, trzy piosenki, wziąłem honorarium i tyle mojego udziału. Aferę jednak nakręcili, robiąc ze mnie zachłannego kolesia, choć w tym czasie wydałem kilkadziesiąt tysięcy na kilka piosenek, które sam wyprodukowałem i wpuściłem darmowo do sieci, z potrzeby serca i konieczności chwili. Choćby „17 Września" czy „Sztajnbach".

Udało się odkręcić sytuację?

Próbowałem. Ale jak? Ja piszę do nich e-mail jako Paweł Kukiz, a oni do mnie jako „Zespół Gazeta.pl". Nie wiem, z kim rozmawiam! Czuję się, jakbym dzwonił na infolinię Telekomunikacji Polskiej. Możesz sobie gadać do woli, możesz się wkurzać, i tak nikt nie odsłucha.

Płytę „Siła i honor", którą mieliśmy przyjemność już wysłuchać, odczytujemy jako apel – nie kłamcie o polskiej historii. Nie róbcie z nas sprawców, kiedy jesteśmy ofiarami II wojny światowej.

Myślę, że to trochę zawęża ideę całościowego przekazu płyty, ale na pewno ten apel, o którym panowie mówią, jest bardzo istotny. Powstaje jakaś chora sytuacja, w której – czy to umyślnie, czy przez ignorancję – robi się z Polaków głównych sprawców złych rzeczy. Konkretnie z Polaków. Na przykład mówiąc o Jedwabnem, nie rozpatruje się zbrodni pod kątem zezwierzęcenia bandytów, którym – podejrzewam – obojętne było wówczas, kogo zarżną i okradną, ale w kategorii „zbrodni polskiej na narodzie żydowskim". Z drugiej strony z perspektywy mojego 50-lecia widzę, jak stopniowo przeinaczano prawdę o Holocauście. W dzieciństwie uczono mnie, że Niemcy rozpętali wojnę i wybudowali obozy koncentracyjne. Na marginesie – w Auschwitz zamordowano kilku moich bliskich krewnych, w tym ojca mojej mamy. W szkole średniej zaczęto mówić o obozach koncentracyjnych faszystowskich Niemiec, a dziś właściwie mówi się już tylko o nazistowskich obozach zagłady. I z biegiem czasu ci naziści stają się coraz bardziej wyzbyci swojej narodowości. Stają się nazistami kosmitami, nie wiadomo skąd i dlaczego. Kompletne poplątanie, zakłamanie i fałsz. Już nawet prezydent USA „przejęzycza się", mówiąc o „polskich obozach koncentracyjnych", co więcej można odnieść wrażenie, że niczego szczególnie zdrożnego w tym przejęzyczeniu nie widzi. Trzeba więc wciąż przypominać, jak było naprawdę, trzeba głośno i wyraźnie o tym mówić. A nawet krzyczeć – tak, jak zrobiłem to na swojej płycie w utworze „Heil Sztajnbach".

Uważa pan, że podstawowa prawda o naszej historii jest zakłamywana?

To widać na każdym kroku. Mamy stopniowe, bezkarne zakłamywanie prawdy. I to niestety może doprowadzić do tego, że kłamstwo staje się prawdą. Sprzyja temu niestety sytuacja geopolityczna, po wyborze Obamy na prezydenta USA zostaliśmy tu, jak tyle razy w historii, na jakiejś ziemi niczyjej. Z jednej strony Rosja, z drugiej rozmyta Unia Europejska. Szkoda, że zarzucono po śmierci Lecha Kaczyńskiego plan budowy regionalnego sojuszu, to była jakaś odpowiedź. W powiązaniu z silnymi Stanami Zjednoczonymi dawało to jakąś szansę na dobry układ. Wszystko jednak się rozsypało. Tak to przynajmniej dziś widzę.

Wraca też pan do „Obławy" Kaczmarskiego na motywach Wysockiego. Dlaczego?

Śpiewałem to już wcześniej, ale nie zamieszczałem na żadnej płycie, bo nie pasowało do stylistyki. „Siła i honor" to moja bardzo osobista wypowiedź, to rzeczy, które we mnie tkwiły, musiałem to z siebie wyrzucić. „Obława" – w kontekście całej płyty – pełni funkcję obrazu mówiącego o dokończeniu „czystki" po 1945 r., tropieniu i eliminacji żołnierzy wyklętych. Zresztą cała płyta składa się z takich symbolicznych obrazów.

Spotkały pana ze strony publicysty „Gazety" zarzuty „monetyzacji japy", czyli „sprzedaży wizerunku patrioty", co – sądząc po artykule autora – jest równoznaczne z propisowskimi poglądami, a nawet z chęcią wkupienia się w łaski PiS-owskich samorządowców.

Po pierwsze – nigdy w życiu przed napisaniem jakiejkolwiek piosenki nie zastanawiam się, czy na niej zarobię, czy nie. Bo taka piosenka jest z góry dotknięta skazą braku szczerości autora, co – proszę mi wierzyć – natychmiast wyłapują słuchacze, przynajmniej ci „niezlemingowani". Panowie, ja w ogóle nie wiem, czy płyta przyniesie dochód. Nikt tego nie wie. Piractwo jest tak powszechne, że wielce wątpliwe, żeby ze sprzedaży samej płyty zwróciły się choćby te pieniądze, które wydałem na ten projekt z własnej kieszeni. Dopiero gdy mi się skończyły, podpisałem kontrakt z Sony Music. Koncertów jest obecnie znacznie mniej niż kiedyś, dotyczy to praktycznie wszystkich, i to bez względu na to, czy w „Kaczych Dołach" – jak obrazowo pan Orliński określił polską prowincję – władzę sprawuje PiS czy PO. A właśnie z koncertów i z tytułu praw autorskich żyją twórcy. Interesujące natomiast jest to, dlaczego o tej „monetyzacji" „Gazeta" nie napisała w czasach, kiedy nagrywałem ładne piosenki z Janem Borysewiczem. Zresztą wielce prawdopodobne, że stworzę z nim następną płytę. Po tej teraz już mogę sobie na to pozwolić. Mogę zagrać spokojne, stonowane ballady, bo nie jestem osobą, która non stop żyje walką. A nawet jeśli – każdy musi odpocząć, by nabrać sił.

Ballady? Które stacje radiowe je puszczą?

Oni tam w większości, w rozgłośniach radiowych, obecnie niewiele interesują się piosenką w sensie jej wartości jako utworu mającego samodzielny byt. Piosenka ma być „taka jak wszystkie". Ma być ładna, stonowana, bezpieczna. Bo stacje są po to, by wprowadzać odbiorcę w letarg, usypiać go i na tym podkładzie serwować skuteczniej reklamę i propagandę. Wszystko, co mogłoby tego słuchacza jakoś zbudzić, poruszyć, zburzyć jego spokój, nawet tylko muzycznie, jest wykluczone. Ideał osiągnęły w tej mierze RMF i Zet, które od wielu lat puszczają te same piosenki.

Rozgłośnie publiczne też tak działają?

Niestety, tak. W coraz większym stopniu, choć one powinny się kierować innymi celami. Bo o ile – słowo honoru – nie mam żadnych pretensji do RMF czy Zetki (w końcu to rozgłośnie prywatne i grają tak, jak grają już od bardzo dawna), o tyle nie ma mojej zgody na taką formułę w radiu publicznym. Ono jest dla wszystkich. Także dla tych, którzy kontestują zastaną rzeczywistość. Jedynym powodem, dla którego radio publiczne może nie zgodzić się na prezentację piosenki, może być – bardzo ogólnie mówiąc – jej ewidentna szmirowatość. Nie ma mojej zgody na to, by w publicznym radiu wszystko było coraz bardziej podobne, wtórne, takie tabletki na spokojny sen.

Mamy też w mediach, także tych publicznych, coraz silniejszy nacisk w sprawach obyczajowych, propagandę homoseksualną.

Jestem przeciwnikiem parad homoseksualnych, tak jak jestem przeciwnikiem wszelkich parad o jakimkolwiek podtekście seksualnym. I nie ma znaczenia, czy dotyczy to homo, bi czy hetero. Nie ma dla mnie znaczenia, jakiej kto jest orientacji czy jaki ma kolor skóry. Ja dzielę ludzi na dobrych i złych. I nikomu nie zaglądam w spodnie, a w związku z tym proszę mnie do tego nie zmuszać.

Odrzucam także pomysły, by homoseksualiści adoptowali dzieci, bo dzieci powinny wychowywać się w rodzinach, z tatą i mamą. Nie mamy prawa przy tym eksperymentować, bo takie lub inne wychowanie może zdeformować prawdziwą orientację seksualną. Ona powinna przyjść sama, niezdeterminowana. Nie oznacza to, że moim najlepszym kumplem nie może być gej.

Jeszcze zatrzymajmy się przy polityce...

... praktycznie cały czas o niej rozmawiamy. (śmiech)

Odwraca się pan od PO, ale – jak rozumiemy – nie oznacza to zwrotu w kierunku PiS?

Byłem twardym żołnierzem Platformy, dziś uważam, że powinni złożyć władzę, bo się po prostu nie nadają, są skompromitowani i niesłowni. Na pewno pod względem stosunku do wartości, patriotyzmu, idei priorytetu państwa w sferze bezpieczeństwa PiS – ideologicznie – jest najbliższą mi z istniejących w Polsce partii. Są jednak i inne elementy: ludzie wokół prezesa, których często oceniam krytycznie – właśnie w kontekście „lemingizmu", o którym rozmawialiśmy – czy dobór kadr w obszarze bezpieczeństwa, którego nie akceptuję. Czy wiedzą panowie, że z ramienia PiS były esbek współtworzył np. obecną ustawę o prokuraturze? Ja nie jestem rewanżystą, ale – na Boga – człowiek, który wykształcenie zdobył pod koniec lat 80. w Wyższej Szkole Oficerskiej im. Feliksa Dzierżyńskiego, decyduje, jako PiS-owski ekspert, o naszym wewnętrznym prawie! To jakiś obłęd! Z ramienia tej partii? Nie ma lepszych? Wszyscy zginęli w Smoleńsku? A tak na marginesie – chciałbym w tym miejscu stanowczo ogłosić, że nie zamierzam ani popełnić samobójstwa, ani przekraczać dozwolonych prędkości. Już widzę tytuł w „GW": „Kukiz węszy spisek" (śmiech). I na tym ten wątek zakończmy, bo nie wystarczyłoby miejsca w „Uważam Rze" na to, by wymienić fatalne skutki „porozumienia Okrągłego Stołu" i tego podziału dóbr w Sejmie kontraktowym.

Widzi pan dziś jakąś nadzieję na zmiany w Polsce?

Tak, pod warunkiem silnej prezydentury i okręgów jednomandatowych.

To myślenie trochę magiczne, to samo się nie zrobi.

Dlatego liczę na „Solidarność", która ostatnio, pod rządami Piotra Dudy, bardzo mi się podoba. Choć popełniają błędy – jak wypuszczenie tylko posłów PiS po głosowaniu w Sejmie nad wydłużeniem wieku emerytalnego. Przecież przeciw byli także postkomuniści, więc i oni powinni wyjść. Trzeba myśleć sprawami, a nie szyldami partyjnymi. Bo wszystko, wszystkie szyldy i nazwiska, włącznie ze mną, odgrywają rolę wyłącznie służebną wobec Polski. Przecież ja mógłbym dalej być tam, gdzie byłem, klaskać Platformie i żyć jak pączek w maśle. Ale nie mogę. Nie potrafię.

Wywiad z tygodnika "Uważam Rze"

Jaka jest Polska marzeń Pawła Kukiza?

Pozostało 100% artykułu
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Jak powstają zdjęcia, które przechodzą do historii?
Kraj
Polscy seniorzy: czują się młodziej niż wskazuje metryka, chętnie korzystają z Internetu i boją się biedy, wykluczenia i niedołężności
Kraj
Ruszył nabór wniosków o świadczenia z programu Aktywny rodzic.
Kraj
Kongres miejsc pamięci jenieckiej: dziedzictwo i strategie dla przyszłości
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Kraj
Poznaliśmy laureatów konkursu Dobry Wzór 2024