– Jeśli nie dostaniemy pomocy, to przegramy tę wojnę – mówił półtora tygodnia temu amerykańskim senatorom prezydent Wołodymyr Zełenski.
Ale kongresmeni jakby nie usłyszeli wezwania i odebrali Ukrainie pomoc. W rezultacie gier politycznych, by uniknąć shutdownu (czyli przerwania finansowania instytucji rządowych) Waszyngton przyjął coś w rodzaju prowizorium budżetowego na najbliższe 45 dni. Nie przewiduje ono wydatków na wsparcie Kijowa: ani wojskowego, ani gospodarczego.
Na co zabraknie pieniędzy
W sierpniu prezydent Joe Biden prosił Kongres o zatwierdzenie m.in. wydatków w wysokości 24 mld dol. Było to trzymiesięczne wsparcie zarówno dla armii ukraińskiej (ok. 13 mld) oraz gospodarki i pomoc humanitarna (pozostała część). Teraz Kijów nic nie dostanie i nie wiadomo, kiedy amerykańskim politykom uda się znaleźć jakiś kompromis, pozwalający wznowić dostawy. – Z każdym mijającym dniem, w którym nie wysłaliśmy pieniędzy, Rosja jest bliższa wygrania tej wojny – przestrzegał demokratyczny senator Chris Murphy.
Czytaj więcej
W czasie, gdy w USA wątpią w sens pomocy dla Ukrainy, UE staje za nią murem. Zademonstrowali to ministrowie spraw zagranicznych zebrani w Kijowie.
USA nie są jedynym krajem udzielającym wojskowej pomocy Ukrainie, ale one dają najwięcej. Amerykańskie dostawy obejmują bardzo szeroki asortyment: od rakiet po buty i apteczki. Obecnie z USA do Ukrainy przybywają czołgi Abrams. Powinno być ich 31, to niewiele, wystarczy na wyposażenie niepełnego batalionu pancernego. Na pewno nie zaważą na losie wojny, nawet gdyby obecne kłótnie w Waszyngtonie przerwały ich dostawy. Podobnie z innymi rodzajami broni pancernej – USA po prostu dostarczają ich za mało.