Choć właściwie zmiany z roku na rok są: dzięki rządom Hanny Gronkiewicz-Waltz miasto i bez maratonu jest coraz bardziej rozkopane, rozgrzebane i zdezorganizowane. Gdy w ostatnią niedzielę ograniczenia, związane z biegiem, nałożyły się na pozostałe utrudnienia – całe centrum kompletnie stanęło.
Niektórzy twierdzą, że organizowanie takiej imprezy w centrum i tak nieprzejezdnego miasta to absurd i że powinno się ją wyprowadzić choćby do Lasu Kabackiego. Pewnie mają rację. W lesie milej by się biegało, a utrudnienia byłyby o wiele mniejsze. Tylko politycy słabiej mogliby się wylansować. Rację mają też ci, którzy wskazują, że podobne biegi odbywają się w centrach Berlina czy Londynu. I jedni, i drudzy wydają się jednak nie chwytać istoty problemu.
Nie polega on bowiem na tym, że bieg odbywa się w Warszawie ani nawet niekoniecznie na tym, że organizowany jest w jej ścisłym centrum. Problem – wykraczający daleko poza granice Warszawy i uniwersalny w naszych polskich warunkach – tkwi w tym, że władza wobec niebiegających, postronnych, niezainteresowanych zachowuje się jak majster z pamiętnego skeczu Kabaretu Dudek, który na rozpaczliwy okrzyk: „Panie, ale mnie się woda leje!" odpowiadał: „I musi się lać". By zacytować jedną z piosenek Ryszarda Makowskiego – „kochana nasza władza, wybrana z ludu woli, wciąż chętnie pokazuje, jak bardzo nas szanuje".
Mamy supernowoczesne Centrum Nauki Kopernik, ale nie ma gdzie przy nim zaparkować? Trudno, niech rodziny z dziećmi jadą rowerami. Przebudowy dróg w całym kraju sprawiają, że ludzie godzinami stoją w korkach? Trudno, takie są koszty. Antyterroryści leją przypadkowych ludzi? Trudno, gdzie drwa rąbią...
Maraton sprawia, że nie sposób dojechać do domu czy do pracy (tak, wielu pracuje w niedzielę). Trudno, co nas to obchodzi. My mamy europejską imprezę, reszta furda. W Berlinie czy Londynie byłyby specjalne przepustki dla tych, którzy muszą się jakoś poruszać, kampania informacyjna, chętni do pomocy policjanci, doskonale zorientowani w sytuacji. W Polsce nie ma ani przepustek, ani kampanii informacyjnej, a policjant na pytanie, co robić w takiej sytuacji, ma jedną odpowiedź: „Nie wiem".