"Kilka miesięcy temu nawet nie mogłabym sobie wyobrazić, że znajdę się w takiej sytuacji, gdy tu będę przemawiać w imieniu mojego narodu" – mówiła Swiatłana Cichanouska w środę podczas wykładu na Uniwersytecie Warszawskim. Tak, kilka miesięcy temu świat nie słyszał o jej istnieniu, tylko specjaliści kojarzyli jej męża – opozycyjnego blogera. Teraz jednak przyjechała do Polski, dokładnie miesiąc po wyborach, miesiąc od chwili, gdy Białorusini rozpoczęli swoje pokojowe, choć brutalnie tłumione, protesty. Symboliczne było to, że Cichanouska była przyjmowana w Warszawie jak głowa państwa. Premier Morawiecki mówił o niej „Swiatłana", bo jest zwyczajem europejskich liderów i szefów rządów przechodzenie na „ty". Wręczył jej też klucze do nowego Domu Białoruskiego w Warszawie udostępnionego przez polski rząd, niejako nadając jej tytuł do reprezentowania narodu białoruskiego.
Cichanouska spotkała się z polskimi władzami, związkowcami z NSZZ Solidarność, białoruską diasporą w Warszawie, a także z liderem opozycyjnej Platformy Obywatelskiej. Rzeczywiście to znak polskiej dojrzałości, że w sprawach tak kluczowych jak sytuacja za naszą wschodnią granicą zarówno rząd, jak i opozycja mówią jednym głosem i współpracują, co jest nie tylko wyjątkowe, ale też niezwykle symboliczne.
Gesty gestami, ale na sprawę białoruską polscy politycy, ale też i obserwatorzy powinni umieć też patrzeć na chłodno. W ciągu miesiąca bowiem sytuacja bardzo się zmieniła. Otrucie Aleksandra Nawalnego za pomocą wojskowego gazu bojowego nowiczok zmienia dynamikę na Wschodzie i sprawia, że Zachód musi przestać udawać, że reżim w Rosji – który jest głównym oparciem władzy Aleksandra Łukaszenki – to po prostu normalny partner do rozmów. Używając wobec protestujących brutalnej siły, dotychczasowy białoruski prezydent stracił moralną legitymację do sprawowania rządów.
Wszystko to sprawia, że polski punkt widzenia na wiele spraw – choćby na rurociąg Nord Stream 2 – zaczyna być w Europie odbierany zupełnie inaczej niż jeszcze niedawno, gdy Rosjanie mogli sarkać na polskie fobie i historyczne uprzedzenia. Brutalność reżimów z Moskwy i Mińska wobec własnych obywateli należących do opozycji wobec władzy osiągnęła punkt krytyczny. A to nie tylko szansa dla Cichanouskiej i popierających ją milionów Białorusinów. To też szansa dla Polski na to, by znów wrócić do gry jako rozgrywający polityki naszego regionu, a może i Unii Europejskiej. Wymagać to jednak będzie jeszcze ściślejszej współpracy z Litwą i pozostałymi państwami basenu Morza Bałtyckiego, włączenia Ukrainy, budowy mostów z Berlinem, Paryżem i Brukselą. Czyli szybkiej odbudowy naszego dyplomatycznego potencjału, który rządzący w ostatnich latach chętnie trwonili w niepotrzebnych sporach.
Ale wymagać to będzie przede wszystkim realizmu i patrzenia w kategoriach fundamentalnych wartości oraz polskiego interesu. Wzruszenia i gesty solidarności wobec „braci Białorusinów" – o których ładnie mówił w środę Morawiecki – nie mogą nam zastąpić polityki wschodniej. Wypadająca w najbliższy poniedziałek 20. rocznica śmierci jej patrona Jerzego Giedroycia też powinna być dobrą okazją,