Comiesięczne konferencje prezesa NBP są jak makowiec – warstwy maku nasycone silną merytoryczną esencją przeplatają się z warstwami ciasta nadmuchanego gawędziarskimi dygresjami prezesa. W tym makowcu niestety przeważa ciasto.
Merytoryczna warstwa to tym razem m.in. prognoza zmniejszenia inflacji o 10 pkt proc. do 7,4 proc. w listopadzie tego roku. „To naprawdę jest inny świat. Nadal będziemy z inflacją walczyć, ale w granicach rozsądku. I możliwości” – zapowiedział prezes Adam Glapiński. Zastrzegł, że RPP nie ogłosiła końca cyklu podwyżek. „Zaczniemy obniżać stopy, kiedy będziemy pewni, że inflacja zmierza w kierunku celu” – dodał.
Czytaj więcej
Rada Polityki Pieniężnej szósty miesiąc z rzędu nie zmieniła stóp procentowych, ale wciąż nie ogłosiła oficjalnie końca cyklu podwyżek. Prezes NBP jest jednak optymistą. - Przesłanie dzisiejszej konferencji jest takie: inflacja w tym roku będzie leciała na łeb, na szyję. Na koniec roku osiągnie 7 proc. - mówi.
Uspokoił, że wprawdzie obniżaniu inflacji towarzyszy zmniejszenie tempa wzrostu gospodarczego, ale gospodarka nie wejdzie w recesję. Zapowiedział, że w tej dekadzie Polacy powinni dojść do poziomu dochodu realnego przeciętnego Francuza czy Brytyjczyka. I wyjaśnił, że rozwijamy się szybciej, bo Polacy bardziej intensywnie pracują.
W warstwie gawędziarsko-dygresyjnej były połajanki dla tych, którzy mieli jakoby nakręcać panikę węglową i maślaną, zachęta do jedzenia kapusty kiszonej, wykład o wyższej pozycji kobiet w Polsce, niż w krajach zachodnich. I o „innych mniejszościach”, których w Polsce „nikt nie karał”. Było o tym, ile zarabia jako profesor, „nie biorąc chałtur”. O tym, że do polityki idą najlepsi. A także o tym, że „Wielka Brytania jest poza Unią, szczęśliwie dla Wielkiej Brytanii”. Pojawił się wątek o geopolityce i zapowiedź wybicia monety, którą NBP wyda na podstawie jego „osobistej decyzji” w rocznicę wycofania wojsk sowieckich z Polski (niestety, prezes nie wspomniał, że z Borysem Jelcynem wynegocjował to prezydent Wałęsa).