Artur Bartkiewicz: Kryzys na granicy. Zderzenie PiS-u z geopolityką

Niezależnie od tego jak często politycy partii rządzącej będą odmieniać przez wszystkie przypadki swoje ulubione słowo „suwerenność”, w przypadku poważnego kryzysu międzynarodowego z Rosją w tle, takiego jak ten na polsko-białoruskiej granicy, Warszawa musi liczyć na swoich sojuszników.

Publikacja: 11.11.2021 17:03

Artur Bartkiewicz: Kryzys na granicy. Zderzenie PiS-u z geopolityką

Foto: PAP/EPA/ADAM GUZ

Łatwo jest mówić, że „nie będą nam w obcych językach narzucali, jak będą prowadzone polskie sprawy”, albo deklarować gotowość do heroicznej walki z „brukselskim okupantem” z wygodnego krzesła w Sejmie, gdy „polska wieś bezpieczna, polska wieś spokojna”. Możemy napinać muskuły wobec Ursuli von der Leyen i Angeli Merkel wiedząc, że ani jedna, ani druga nie czyha na niepodległą Rzeczpospolitą. Ba, można nawet stroić miny przed prezydentem USA wiedząc, że co najwyżej pogrozi nam palcem, bo gramy przecież do jednej bramki.

Czytaj więcej

Morawiecki: Musimy zwiększyć presję. Dziękuję, Charles, za solidarność

Kiedy jednak do gry przystępuje Władimir Putin, rękoma Aleksandra Łukaszenki wywołujący kryzys na polsko-białoruskiej granicy, sytuacja zmienia się o 180 stopni. Nagle nie mamy problemu z tym, że jesteśmy częścią Unii Europejskiej – ba, premier mówi, że potrzebny jest nacisk całej Unii na watażkę z Mińska i europejska solidarność wobec agresji na wschodnią granicę Unii. Kiedy wiemy, że za sznurki pociąga Kreml, nie protestujemy, gdy Angela Merkel domaga się od Władimira Putina działań zmierzających do złagodzenia kryzysu. Gdy nad Białorusią pojawiają się rosyjskie bombowce strategiczne nie obrażamy się, że w naszej sprawie w Waszyngtonie rozmawiają ze sobą szefowa KE i prezydent USA. Gdy nie wiadomo jak daleko posunie się Łukaszenko, nagle premier wita szefa Rady Europejskiej w Warszawie bardzo serdecznie, podkreślając zażyłość, jaka łączy obu tych polityków. Obawy o suwerenność znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wspólnota staje się mniej wyimaginowana, a obcy język brzmi przyjaźnie pod warunkiem, że nie jest to język rosyjski.

Czytaj więcej

Rosja wysłała strategiczne bombowce nad Białoruś

Oto bowiem nagle przypomniała o sobie geopolityka. Polska leży między Niemcami a Rosją. Polska sama nie jest w stanie zrównoważyć potencjału żadnego z tych państw. Ergo – Polska, by być bezpieczna, musi szukać sojuszu z jednym z nich. Na szczęście w czasach, w których przyszło nam żyć, sojusz z zachodnim sąsiadem możemy budować w szerszej konfiguracji, w ramach Unii Europejskiej, w których Niemcy mają silną pozycję, ale Polska może starać się ją równoważyć budując sojusze w samej UE. To sojusz – wbrew temu, co starają się nam wmówić niektórzy piewcy suwerenności w rodzaju tej, jaką cieszy się Kim Dzong Un i jego Korea Północna – bardzo z polskiej perspektywy wygodny. Nie jesteśmy skazani na bilateralne kontakty z Niemcami, w których nasza pozycja byłaby słabsza, niż w sytuacji wielostronnych kontaktów w ramach UE. W tym sojuszu zdarzają się zgrzyty (Nord Stream 2), ale gdy na polskiej granicy wybucha kryzys, kanclerz Niemiec dzwoni do Putina domagając się jego złagodzenia, a nie do Warszawy żądając kapitulacji wobec Mińska i Moskwy. Nie sposób tego nie zauważyć.  

Być może kiedyś „dogonimy i przegonimy” Niemcy, co zapowiada co pewien czas Jarosław Kaczyński, trzymamy kciuki. Ale dopóki to się nie stanie politykę zagraniczną musimy prowadzić z większą dozą realizmu, a mniejszą – ułańskiej fantazji. Bo w grę wchodzą nie słupki sondaży, ale bezpieczeństwo państwa. Z sojusznikami jesteśmy silniejsi, nawet jeśli oznacza to, że rząd nie może sobie wybrać tych sędziów, których bardziej lubi. Ale to cena, którą chyba warto zapłacić.  

Łatwo jest mówić, że „nie będą nam w obcych językach narzucali, jak będą prowadzone polskie sprawy”, albo deklarować gotowość do heroicznej walki z „brukselskim okupantem” z wygodnego krzesła w Sejmie, gdy „polska wieś bezpieczna, polska wieś spokojna”. Możemy napinać muskuły wobec Ursuli von der Leyen i Angeli Merkel wiedząc, że ani jedna, ani druga nie czyha na niepodległą Rzeczpospolitą. Ba, można nawet stroić miny przed prezydentem USA wiedząc, że co najwyżej pogrozi nam palcem, bo gramy przecież do jednej bramki.

Pozostało 86% artykułu
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Dlaczego PiS wciąż nie wybrał kandydata na prezydenta? Odpowiedź jest prosta
Komentarze
Mentzen jako jedyny mówi o wojnie innym głosem. Będzie czarnym koniem wyborów?
Komentarze
Karol Nawrocki ma w tej chwili zdecydowanie największe szanse na nominację PiS
Komentarze
Jerzy Surdykowski: Antoni Macierewicz ciągle wrzuca granaty do szamba
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Komentarze
Jan Zielonka: Donald Trump nie tak straszny, jak go malują? Nadzieja matką głupich