Rzeczpospolita: Minęło sześć lat od chwili, gdy dostał pan Oscara za rolę w niemym „Artyście" Michela Hazanaviciusa. Ta statuetka zmieniła pana życie?
Jean Dujardin: Chciałbym powiedzieć, że nie, ale skłamałbym. Widzowie zaczęli mnie dostrzegać, reżyserzy patrzą na mnie czasem jak na laureata nagrody, o której cicho myśli każdy, kto pracuje w filmie. Nawet jeśli się do tego nie przyznaje. Ale rewolucji nie było. Wtedy, w Los Angeles, było trochę szumu, padały nawet pewne propozycje. Chciałem jednak wrócić do Francji, do swojego życia, postawić Oscara na półce i dalej robić to, co do tej pory. Nie przeniosłem się do Ameryki, nie skupiłem się na hollywoodzkiej karierze, czasem tam coś zagram, ale na co dzień wybrałem dom we Francji i Europę.