Boks to temat atrakcyjny filmowo, także z kobiecą bohaterką („Za wszelką cenę” Clinta Eastwooda). Aż dziw, że w naszym rodzimym kinie ma on marginalne znaczenie, tym bardziej, że historia tej dyscypliny w Polsce bogata jest w świetne sukcesy oraz czempionów o nieoczywistych charakterach, idealnych do pokazania na ekranie. Film Xawerego Żuławskiego odrabia te zaległości.
Jerzy Kulej, dwukrotny mistrz olimpijski
Bohaterem jest tu jedyny polski pięściarz, który zdobył dwa złote medale na igrzyskach w Tokio w 1964 i w Meksyku w 1968 roku. I film skupia się na czterech latach między tymi sukcesami. Dramaturgicznie to bardzo dobry chwyt, bo zwalnia od biograficznego stereotypu (od początku drogi bohatera do jego triumfu), a poza tym w sporcie, tak zresztą jak i w wielu innych dziedzinach, od osiągnięcia sukcesu trudniejsze bywa jego powtórzenie.
Czytaj więcej
Bardzo łatwo stworzyć bidulę, która jest za słaba, żeby o cokolwiek walczyć. Od początku wiedzieliśmy, że Helena podejmuje decyzje z pozycji siły i robi to świadomie – mówi aktorka Michalina Olszańska, która wcieliła się w rolę żonę boksera w filmie "Kulej. Dwie strony medalu".
„Kulej. Dwie strony medalu” nie idzie więc oczywistą drogą. To nie jest przewidywalna opowieść o drodze od upadku do zwycięstwa, którą kilkakrotnie przeszedł Sylvester Stallone. Nie powstał też moralitet na miarę „Wściekłego byka” Scorsese, którego bohaterem też był autentyczny mistrz boksu Jake LaMotta nieradzący sobie z presją otoczenia.
Xawery Żuławski (także współautor scenariusza z Rafałem Lipskim), który w przeciwieństwie do swoich poprzednich filmów tym razem nie eksponuje tego, co osobiście go interesuje i nęka, sprawnie opowiedział pewną historię. I nie brak w tej narracji pewnych zaskoczeń.