- Jego życie można określić każdym słowem poza jednym – normalne – uważa Emir Kusturica, reżyser dokumentu.
Postanowił nakręcić o nim film, bo uważa go za prawdziwego przywódcę. W ciągu dwóch lat (2005-2007) spotykał się z Maradoną wielokrotnie, mozolnie budując wzajemne zaufanie i pokazując go z coraz bliższej odległości. Początkowo, gdy pojechał do Buenos Aires z kamerą, przyszły bohater opowieści nie wpuścił go nawet do swojego domu.... I to też nietrudno zrozumieć, bo dla mediów Maradona był zawsze łakomym kąskiem, zwłaszcza – gdy miał problemy, a ich nie brakowało. Do tej pory Maradona jest w swoim rodzinnym kraju bożyszczem. Nie tylko w przenośni, ale i całkiem dosłownie. Istnieje bowiem kościół Maradony, którego on jest centralnym i jedynym bóstwem, a „wierni" modlą się do jego figurki umieszczanej w kapliczkach...
- „Jowialny pulpet" gdyby nie został piłkarzem – wznieciłby rewolucję – opowiada Kusturica.
Popiera Kubę, a nie USA, i na dowód tego pokazuje tatuaż Fidela na swojej łydce, a na ramieniu – Che Guevarę. Kiedy w 1987 roku otrzymał prestiżowe nagrody od Kuby i USA, pojechał odebrać tylko tę pierwszą. Odmówił, także księciu Karolowi spotkania, bo uważa, że po wojnie o Falklandy ma on na rękach krew.
Maradona opowiada też, że kiedy stał się słynnym piłkarzem, a także kiedy zakończył już karierę, proponowano mu zajęcie się polityką, ale nie chciał grabić biednych. Jak mówi - rozmawiali z nim tylko jeden raz... Sam wychował się w biednej rodzinie z ośmiorgiem dzieci, choć zawsze ponoć, mieli co jeść. O rodzicach mówi z szacunkiem, ale on sam doskonałym ojcem nie jest. Ominęło go dzieciństwo córek, bo był pogrążony w narkotykach.