Jego partnerka Hanna Bilobrova ocaliła materiał, który nagrał i zmontowała z niego 105-minutowy film. „Mariupol 2” trudno się ogląda. To nie jest krótki materiał z telewizyjnych newsów. Kvedaravicius pokazuje życie w miejscu, w którym życia już prawie nie ma. W zdewastowanym kościele, wśród gruzu i ruin, żyją mieszkańcy Mariupola. Kvedaravicius czasem wychodzi z nimi na podwórko, czasem filmuje dymy unoszące się na miastem przez wąskie, zdewastowane przez wybuch okno. W „Mariupolu 2” jest codzienność ludzi, którzy starają się przeżyć w piekle. Schronili się w zbombardowanym kościele. 50, może 60 osób. Już się nawet nie boją. Ich codzienność to zupa gotowana na podwórku, w dużym garze, na ogniu, jak na harcerskim biwaku. Rozmowy, czasem o niczym, czasem o broniącym się Azowstalu czy o zbombardowaniu teatru, w którym chroniło się kilkaset osób. Próby „urządzenia” się wśród ruin. Dwóch mężczyzn w pobliskim domu, przed którym leżą zwłoki dwóch osób, wymontowuje ocalały agregator prądu. Ktoś w tych ruinach zamiata chodnik przed kościołem. A kiedy bomba pada niedaleko mężczyzna mówi: „Tu stał mój dom. Chciałem wyremontować łazienkę. Teraz już nie muszę”. I nawet pies przyzwyczaił się. Czasem, jak nikt nie widzi, złapie gdzieś pół kostki masła. I chodzi spokojnie wśród odgłosów wybuchów. A pewnie jeszcze niedawno bał się, kiedy ludzie w Nowy Rok odpalali fajerwerki... No, właśnie, w „Mariupolu 2” nie ma żadnego podkładu muzycznego. Są tylko przez cały czas odgłosy wybuchających bomb, warkot samolotów.