Rzeczpospolita: Nagroda aktorska w Wenecji za rolę w „Subtelności" Christiana Vincenta to wielka satysfakcja?
Fabrice Luchini: Oczywiście. Bo to znaczy, że się udało. A w kinie aktor zawsze ryzykuje. Nie buduje mozolnie postaci jak w teatrze. Lepi rolę fragmentami, nie po kolei. Ja przed kamerą, która zagląda mi w twarz, gram jak w transie, niewiele myśląc. Mam do dyspozycji własny instynkt, ale przede wszystkim słucham reżysera. Bo na planie jest tylko jeden boss. Płacą mi – i to dużo mi płacą – żebym go słuchał. Ale muszę mieć zaufanie do reżysera, żeby bezgranicznie mu się poddać. A nagrody, przede wszystkim zaś życzliwe reakcje publiczności, są dowodem, że obaj trafiliśmy.