Nawet tutaj, w Cannes, rzadko pokazowi filmu towarzyszą aż takie emocje jak premierze „Pewnego razu... w Hollywood". Tym bardziej że Quentin Tarantino jest świetnym marketingowcem i potrafi podgrzewać atmosferę wokół swoich filmów.
Najnowsze dzieło Tarantino otaczała aura tajemnicy, a to, co wyciekało, było ekscytujące: Hollywood lat 60., Brad Pitt i Leonardo DiCaprio w rolach głównych, morderstwo dokonane przez bandę Mansona w domu Romana Polańskiego.
– Quentin Tarantino jest wielkim artystą i członkiem canneńskiej rodziny. Częścią historii festiwalu i historii kina. Tak jak kiedyś Orson Welles, jak Martin Scorsese – mówił na spotkaniu z dziennikarzami dyrektor Thierry Fremaux, podkreślając, jak dumny jest z obecności „Pewnego razu... w Hollywood" w konkursie.
List od reżysera
Żeby dostać się na pierwszy pokaz prasowy, trzeba było przyjść minimum godzinę wcześniej. A tymczasem przed pokazem Quentin Tarantino do dziennikarzy wystosował list: „Kocham kino. Wy kochacie kino. Chodzi w nim o radość odkrywania filmu, kiedy oglądamy go za pierwszym razem. (...) Dlatego proszę, abyście nie ujawniali treści filmu ani szczegółów fabuły i pozwolili szerokiej publiczności poczuć radość odkrywania. Dziękuję, Quentin".
Na razie więc tylko tyle: Tarantino zmieszał fikcję z prawdą. Bohaterowie filmu to gwiazdor telewizji i westernów Rick Dalton oraz jego dubler i przyjaciel Cliff Booth. Rzecz dzieje się pod koniec lat 60. XX wieku, a Dalton mieszka po sąsiedzku z Romanem Polańskim i Sharon Tate.