„Rzeczpospolita”: Spotkanie przywódców państw europejskich w Paryżu miało pokazać, że Europa w sprawie Ukrainy potrafi mówić jednym, silnym głosem. To się chyba nie udało.
Wyszło jak zwykle. To jest bardzo niepokojące, bo jeśli my w takiej sytuacji nie jesteśmy w stanie się zmotywować do działania, to chyba już nie ma żadnych motywatorów, które mogą nas popchnąć do tego, by nie tylko składać górnolotne obietnice, ale także zacząć je spełniać.
Można się było spodziewać, że padnie jakaś twarda deklaracja, nawet jeśli nie ws. wysłania wojsk pokojowych na Ukrainę, to np. zobowiązanie do natychmiastowego zwiększenia wydatków na obronność do 3 proc. PKB. Zamiast tego słyszeliśmy to, co słyszymy od dawna: że trzeba zwiększać wydatki na obronność, że trzeba zwiększyć zdolności bojowe. Wiemy o tym – a od trzech lat, z wyjątkami w postaci Polski, krajów bałtyckich czy nordyckich – tego nie robimy.
Ja naprawdę już nie wiem co mam mówić. Uważam, że projekt integracji europejskiej to najwspanialsze, co się przydarzyło temu kontynentowi. Natomiast nie ma tam liderów, którzy dorastają absolutnie do wyzwań, jakie przed nami są. Jedyna szansa, jaką widzę, to jest to, że tzw. talking shop, „sklep z gadaniną”, którą uprawiamy w UE jest potrzebny cały czas w ramach UE, on jest potrzebny, to jest forum, na którym uzgadniamy swoje stanowiska. Natomiast jeśli przychodzi co do czego, do działania, to nie będzie Unia Europejska, tylko koalicje państw w ramach UE. I jeżeli coś się będzie danej koalicji państw bardziej udawało, to być może przebije się do mainstreamu. Unia Europejska ma już w historii bardzo udane projekty, które tak się właśnie zaczynały. Poczynając od strefy Schenegen – to wciąż jest umowa międzynarodowa, poza UE – tylko że jako dorobek prawny do Unii Europejskiej została włączona, bo państwa narodowe w końcu uznały, że jednak dobrze jest bez tych granic. Tak samo było z mechanizmami kontrolno-finansowymi po kryzysie 2008 roku. Nie można się było dogadać w ramach całej UE, to stworzono umowę prawną, międzynarodową, a potem okazało się, że koniec końców i tak wszyscy do tego dołączyli.
Czytaj więcej
Donald Tusk odmówił w trakcie poniedziałkowego szczytu w Paryżu przyłączenia się do francusko-brytyjskiej inicjatywy misji rozjemczej, która będzie gwarantować ewentualny pokój za naszą wschodnią granicą. To może mieć bardzo poważne skutki dla suwerenności Ukrainy.
Sugeruje pan, że oddolnie powstanie koalicja chętnych do zacieśniania współpracy militarnej?
My już nawet mamy ten mechanizm, jest coś takiego jak PESCO (Stała współpraca strukturalna w dziedzinie obrony i bezpieczeństwa - red.). Ja z tym wiązałem bardzo duże nadzieje. Ta współpraca wojskowa koalicji chętnych powstała, to miało działać na tej zasadzie, że UE z tego nie rozlicza, tylko rozliczają kraje partnerskie w ramach tego projektu. Tylko że wtedy nie byliśmy w stanie de facto wojny. Ja to uparcie powtarzam, że to jest nasza wojna. Takie gadanie polityczne w Polsce zwłaszcza, prawicowych, prorosyjskich, piątokolumnowych populistów nie ma sensu, bo wiadomo, że po Ukrainie jesteśmy my. I mamy nóż na gardle. Liczę, że - niezależnie w jakich ramach prawnych - powstanie koalicja chętnych do zacieśniania współpracy militarnej państw. Te państwa to będą: Polska, kraje bałtyckie, Szwecja, Finlandia z dodatkiem Norwegii ewentualnie i Wielkiej Brytanii. I, być może, w jakimś zakresie - choć nie do końca w to jako upadły germanofil wierzę - po wyborach także Friedrich Merz, ze swoją koalicją rządową w Niemczech będzie się w stanie do tego przyłączyć na tyle, na ile powinien.
Wczoraj największe emocje budziła kwestia wysłania europejskich wojsk pokojowych na Ukrainę. Donald Tusk zdecydowanie wykluczył możliwość wysłania nad Dniepr polskich żołnierzy w takim charakterze. Czy to był błąd?
Strategicznie to jest zdecydowanie błąd. Na Amerykanów nie powinniśmy się już oglądać, natomiast Donald Tusk ogląda się też na kampanię wyborczą. Rafał Trzaskowski już w tony antyukraińskie, i to dość skrajne moim zdaniem, uderzył. Zakładam, że oni koordynują swoje działania. Natomiast polscy żołnierze powinni zdecydowanie tam być - nie tylko po to, aby dbać o nasze interesy, ale też, aby zdobywać doświadczenie.