Dane NBP pokazały pierwszy w historii spadek wartości kredytów udzielonych w styczniu – bez korekty o kurs spadek wyniósł 0,1 proc. rok do roku. Po korekcie o kurs odnotowano piąty z rzędu ujemny odczyt (1 proc. r./r.).
– O słabości rynku kredytowego decydują czynniki o charakterze popytowym i podażowym, a ich głównym źródłem jest nadal duża niepewność dotycząca rozwoju pandemii, czyli obawy przed trzecią falą i skalą ewentualnego kolejnego lockdownu – mówi prof. Waldemar Rogowski, główny analityk BIK.
W zakresie podaży problemem jest ostrożność banków w udzielaniu kredytów. Wprawdzie od lata złagodziły nieco wymagania wobec kredytobiorców (akceptacja niższego wkładu własnego i scoringu), ale nadal skupiają się głównie na własnych, znanych im klientach. Rośnie jednak wskaźnik akceptacji wniosków kredytowych.
– Głównym powodem słabości jest niski popyt. Dotyczy to głównie kredytów gotówkowych i tych dla mikrofirm. Popyt na mieszkaniowe jest niezły, banki również chcą ich udzielać, łagodzą wymagania i w tym roku spodziewamy się 14-proc. wzrostu wartości sprzedaży hipotek. Dużą słabość kredytów widać w mikrofirmach. Także większe firmy – choć sporo zależy od branży – mają małe zapotrzebowanie na kredyty, szczególnie te finansujące rozwój, czyli inwestycyjne. Jest to spowodowane mniejszą aktywnością gospodarczą i wielkim napływem depozytów w ramach tarcz antykryzysowych. Firmy od lat mało inwestują. Dopóki nie zobaczą istotnego wzrostu popytu na swoje produkty i nie będą musiały zwiększyć mocy produkcyjnych, co może zająć dwa–trzy lata, ich popyt na kredyty inwestycyjne będzie słaby – mówi prof. Rogowski.