U schyłku PRL w moim rodzinnym mieszkaniu pojawiło się małe popiersie Józefa Piłsudskiego. Wątpliwa uroda produktu z mosiądzu nie miała wówczas znaczenia. W przestrzeni domowej typowego blokowiska to był rodzaj deklaracji. Wyraz sprzeciwu wobec braku niepodległości kraju oraz kłamstw na temat historii. Takie gesty nie były dowodem wielkiego heroizmu, niemniej w wymiarze symbolicznym pozwalały poczuć się lepiej, dawały nadzieję w beznadziei i ubóstwie schyłkowej komuny.
Proces polityczny
W 2020 roku wspomnienie małego popiersia Piłsudskiego do mnie powróciło. A zaraz po nim słowa Juliusza Mieroszewskiego, że historia to polityka – tyle że zatrzymana w biegu. Rzecznik praw obywatelskich wniósł niedawno do Sądu Najwyższego kasację w sprawie skazanych w 1932 r. w tzw. procesie brzeskim. Już wcześniej politycy PSL zgłosili potrzebę całkowitej rehabilitacji jednego ze skazanych, legendarnego ludowca, trzykrotnego premiera, Wincentego Witosa. Siłą rzeczy narzuca się pytanie o sens zajmowania się wyrokami sprzed 90 lat. Po co zawracać sobie głowę procesem, który – choć w II RP był jednym z najważniejszych wydarzeń polityczno-prawnych – współczesnym Polakom mówi niewiele lub zgoła nic?
Otóż nie tylko powinniśmy się takimi sprawami na chłodno zajmować, ale też prawdopodobnie dopiero teraz możemy sobie na wzruszanie wyroków z II RP pozwolić. Nie chodzi tu bowiem „tylko" o nieuczciwy proces polityczny i pośmiertną rehabilitację konkretnych osób. Sprawa ma daleko szerszy zasięg. Proces brzeski przypomina, jak my, Polacy, powołując się na szlachetne intencje, możemy siebie nieszlachetnie traktować już we własnym, niepodległym państwie.
Przypomnijmy, że za „sprawą Brześcia" bezpośrednio stał właśnie Piłsudski. Po zamachu majowym Marszałek stopniowo eliminował z gry liderów opozycji. W 1930 r. po rozwiązaniu Sejmu posłowie stracili immunitety i nagle kilku czołowych polityków opozycyjnych znikło. Po pewnym czasie odnaleźli się jako więźniowie twierdzy w Brześciu nad Bugiem. Podczas zatrzymań i w więzieniu nad zasłużonymi politykami znęcano się fizycznie i psychicznie. To był popis bezmyślnego okrucieństwa. Poza biciem i upokarzaniem jedną z metod było inscenizowanie fikcyjnych egzekucji. Zastraszeni, odizolowani więźniowie mieli sobie wyobrażać, że niebawem czeka ich to samo. Proces to jedna z czarnych kart wymiaru sprawiedliwości II RP. Zarzut wspólnego przygotowywania zamachu stanu był wyssany z palca.
W odniesieniu do osób tak zasłużonych, jak wspomniany Witos, zapadły wyroki skazujące. Stanisław Cat-Mackiewicz napisze później: „Przez ubranie tego aktu politycznego w szaty sędziowskiej togi demoralizowano sądownictwo (...). Proces brzeski zrobił wyłom w autorytecie naszego sądownictwa, demoralizował je, otworzył drogę innym podobnym możliwościom".