Wybory prezydenckie w USA: Ich głos ma znaczenie

Amerykańscy sportowcy głośno wspierali swoich kandydatów w wyborach prezydenckich, większość Joe Bidena. To zwiastun nowej epoki.

Aktualizacja: 04.11.2020 04:19 Publikacja: 03.11.2020 20:08

LeBron James nie kryje swej niechęci do Donalda Trumpa

LeBron James nie kryje swej niechęci do Donalda Trumpa

Foto: AFP

Michael Jordan przez całą karierę unikał politycznych deklaracji, bo korzyści płynące z nieskażonego światopoglądem wizerunku można było mierzyć w dolarach. Stąd jego sławne zdanie: „Republikanie też kupują buty", gdy pytano go, dlaczego nie poparł czarnoskórego kandydata do Senatu w Karolinie Północnej, gdzie się wychował, w starciu z rasistą.

To pokolenie odeszło jednak do historii sportu i Ameryki. LeBrona Jamesa, czyli jego głównego rywala w walce o rząd dusz w koszykówce, ulepiono już z innej gliny, od lat jest on zatwardziałym wrogiem Donalda Trumpa.

Gwiazdor Los Angeles Lakers wzywał do udziału w wyborach i porównywał urzędującego prezydenta do klauna. Cztery lata temu, gdy Trump pokonał Hillary Clinton, koszykarz niczym prorok złej sprawy oznajmił, że nienawiść zawsze istniała w Ameryce, a dzięki Trumpowi stała się modna.

– On nie rozumie, jaką mocą dysponuje lider tego pięknego kraju – wyjaśniał LeBron. – Nie rozumie, jak wiele dzieci patrzy na prezydenta, oczekując wskazówek, przywództwa, słów zachęty. On tego wszystkiego nie rozumie i właśnie przez to, bardziej niż z jakiegokolwiek innego powodu, robi mi się niedobrze.

Nie poszli do Białego Domu

Prezydent podczas jednego z ostatnich przedwyborczych wieców odpowiedział koszykarzowi. – Nie oglądałem żadnego meczu. Nudziło mnie to. Jeżeli nie szanujecie naszego kraju, jeżeli nie szanujecie naszej flagi, nikt nie chce was oglądać – perorował, a tłum jego zwolenników skandował: „LeBron jest do bani".

NBA złożona głównie z ciemnoskórych graczy nigdy nie była bastionem Trumpa. Od kiedy objął urząd, tradycja zapraszania do Białego Domu mistrzów ligi umarła. Dwa lata temu LeBron wypalił, że nikt nie ma ochoty spotykać się z prezydentem. Koszykarze NBA podczas play-offów nosili koszulki rozgrzewkowe z napisem „Vote" – „Głosuj". Pytanie, czy sami poszli do urn, bo podczas poprzednich wyborów zrobił to tylko co piąty z nich.

Właściciele klubów, którzy publicznie popierali koszykarzy w walce przeciwko rasizmowi i brutalności policji, okazali się biznesowymi oportunistami, bo w tym roku 81 proc. wszystkich dolarów wydanych przez nich na wsparcie prezydenckiej kampanii trafiło do republikanów.

Bohaterami spotów zachęcających do udziału w wyborach byli gwiazdorzy NFL. Czasy się zmieniają, ale liga futbolu amerykańskiego wciąż uchodzi za redutę patriotyzmu. Właścicielami klubów są głównie biali amerykańscy konserwatyści, którzy tworzą widowisko przyciągające przed telewizory białych amerykańskich konserwatystów. Dwie trzecie zawodników to jednak gracze ciemnoskórzy, a jeden z nich wzniecił najsłynniejszy sportowy bunt ostatnich lat.

Colin Kaepernick w 2016 roku postanowił, że protestując przeciwko brutalności policji wobec czarnoskórych Amerykanów, będzie klękał podczas hymnu. Akcja była kulą śnieżną, angażowali się kolejni gracze i wkrótce kolana zginało ponad 400 zawodników i trenerów. Trump nazwał to zachowanie haniebnym i uderzył w rozgrywającego San Francisco 49ers tak sprawnie, że ten stracił pracę i został najsłynniejszym sportowym banitą, bo w strachu o własny biznes nikt nie chciał go zatrudnić.

NFL tak mocno zatraciła się w politycznej poprawności, że po wybuchu akcji „Black Lives Matters" wydała oświadczenie, które naraziło ją na śmieszność. Władze ligi pisały o „systemowych problemach", nie wspominając o „policji", „czarnoskórych" ani „rasizmie". „To była słowna sałatka przygotowana przez 61-letniego nastolatka z korporacyjnego departamentu komunikacji i wrzucona w formie mema, który każdy może udostępnić" – kpił komentator „Guardiana" Jonathan Liew.

Dziś władze ligi wypinają pierś, bo 90 procent zawodników zarejestrowało się do udziału w wyborach. Obiekty połowy ekip zostały zamknięte, bo zorganizowano w nich lokale wyborcze. Właściciele klubów, podobnie jak w przypadku NBA, chętniej finansowali kampanię Trumpa niż Bidena.

Wiara w Bidena

Murem za miliarderem stoją ci reprezentanci świata sportu, którzy sami stali się przedstawicielami establishmentu. Otwarcie popierają Trumpa nie tylko właściciele wielkich klubów, ale także np. wybitny golfista Jack Nicklaus, który uważa, że polityka urzędującego prezydenta pomogła wielu rodzinom spełnić amerykański sen.

Może Nicklaus chwali prezydenta dlatego, że Trump jest właścicielem kilkunastu pól i ośrodka golfowego w USA? To jądro jego biznesu. Sam w golfa gra całkiem nieźle. Na pewno dużo lepiej od Bidena, który zaczął późno, w wieku 57 lat.

Znanymi trumpowcami są koszykarz Dennis Rodman i bokser Mike Tyson. Tenisista John Isner obiecał kiedyś, że zaprosi prezydenta do loży honorowej, jeśli zagra w półfinale Wimbledonu. Kilka razy w towarzystwie Trumpa pokazała się Serena Williams, ale ona do urn nie poszła, bo jest świadkiem Jehowy.

Mocne wsparcie obecny prezydent ma w środowisku mieszanych sztuk walki. To ważne, bo profil przeciętnego kibica MMA (35-letni mężczyzna) odpowiada kampanijnemu zapotrzebowaniu Trumpa. Szef UFC Dana White cztery lata temu poparł kandydaturę nowojorskiego miliardera, a później odwiedzał go w Białym Domu. Na wiecu Trumpa przemawiał Henry Cejudo – to były mistrz tej federacji i potomek nielegalnych imigrantów z Meksyku, a więc ludzi, którymi prezydent wielkokrotnie straszył.

Ale Biden ma zdecydowanie więcej zwolenników wśród sportowców. Popierają go tenisistki Billie-Jean King i Martina Navratilova oraz koszykarze Magic Johnson i Stephen Curry. Narciarka Lindsey Vonn Trumpa wręcz nie znosi, podczas igrzysk w Pjongczangu mówiła, że reprezentuje tam naród, nie prezydenta.

Megan Rapinoe, która rok temu zdobyła Złotą Piłkę „France Football", zapowiadała przed mistrzostwami świata, że nawet jeśli wygra, to „nie pójdzie do „p*********** Białego Domu", a dziś jest w świecie sportu najsłynniejszym wrogiem prezydenta USA. – Trump zajmuje się Trumpem i wyłącznie Trumpem. Każdy dzień życia poświęca powiększaniu wpływów i bogactwa. Jest na to słowo: kleptokracja – grzmi na łamach „L'Equipe".

35-latka krytykuje politykę gospodarczą, imigracyjną oraz sposób walki z koronawirusem. Wierzy w Bidena, bo „żaden kandydat demokratów nigdy nie miał tak progresywnego programu". Mówi, że inspirują ją Lewis Hamilton i Naomi Osaka, którzy nie bali się zabrać głosu przy okazji „Black Lives Matters". Tego samego domaga się od największych piłkarzy. – Chciałabym, aby zrozumieli, że mogą zmieniać świat – mówi.

Główne role na sportowej arenie odgrywają dziś milenialsi i reprezentanci pokolenia Z. Są młodzi, sławni milionami followersów i świadomi, że ich głos ma znaczenie i chcą z niego korzystać.

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1034
Świat
Rabin Stambler: Polska to wielka pozytywna niespodzianka. Lubię mówić po polsku
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1032
Świat
Olaf Scholz „warknął” na Andrzeja Dudę. Arkadiusz Mularczyk: „To przez reparacje”
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1031
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku