Jeszcze dwa tygodnie temu wszystko wydawało się proste dla Matteo Salviniego. Lider twardej prawicy zadzwonił do Giuseppe Contego i zapowiedział, że nie może już dłużej uczestniczyć w rządzie. To miał być wstęp do głosowania votum nieufności dla rządu, rozpisania przedterminowych wyborów i przejęcia sterów władzy przez Ligę, która w sondażach poszybowała od ostatnich wyborów nieco ponad rok temu z 17 do 38 proc.
Conte zawiesza głos
Ale we wtorek Conte, który jeszcze wiosną ubiegłego roku był nieznanym profesorem prawa na Uniwersytecie Florencji i karierę polityczną zawdzięczał Salviniemu, wyciął swojemu mocodawcy numer. Najpierw przez godzinę atakował siedzącego obok lidera Ligi, zarzucał mu prywatę i lekceważenie podstawowych zasad działania demokratycznego państwa, aż w końcu, w stylu godnym ojczyzny światowej komedii, oświadczył: „demokracja wymaga przeprowadzenia wyborów" – i zawiesił głos, wywołując oklaski po prawej strony sali posiedzeń. „Ale nie wyborów każdego roku" – dokończył zdanie, prowokując tym razem entuzjazm przeciwnej strony parlamentu i wymowną minę Salviniego.
Komentarz Jędrzeja Bieleckiego: Włochom na ratunek
Ruch Conte oznacza, że przedterminowych wyborów nie będzie. Przynajmniej na razie. Premier zapowiedział bowiem, że składa swój urząd na ręce prezydenta Sergio Mattarelli.
Teraz Salvini ma więc poważny kłopot. Już w ubiegłym tygodniu zaskoczyła go koalicja, jaką niespodziewanie utworzyły w Senacie Partia Demokratyczna i radykalny Ruch Pięciu Gwiazd (M5S), do tej pory współkoalicjant w rządzie Contego. Teraz ten jednorazowy układ może trwale zablokować mu drogę do władzy, jeśli obie partie poprą nowego premiera, którego desygnuje prezydent Mattarella. I to być może na długo: w Portugalii premier Antonio Costa stoi na czele koalicji umiarkowanej i radykalnej lewicy od końca 2015 i bardzo skutecznie wyprowadza zadłużony kraj na prostą.