Podobno oba zakłady nie spełniały warunków przetargu.
Amerykanie dają sobie radę na helikopterach produkowanych przez Sikorsky'ego w walkach frontowych, to i Polacy daliby sobie radę. Ale my oczywiście musieliśmy się wspiąć wyżej niż szczyty Himalajów. Czasami odnoszę wrażenie, że chłopcy w wojsku kupują sobie po prostu zabawki, nie zważając na racje ekonomiczne. A nas nie stać na zabawki. Dziwię się, że do tej sprawy nie wtrąciło się Ministerstwo Gospodarki, bo przecież jest jeszcze kwestia offsetu. Całe nieszczęście polega na tym, że wzięli się do tego wojskowi. To jest spadek po nieżyjącym już Jerzym Szmajdzińskim.
Z offsetu za kupno myśliwców F-16 za czasów rządów SLD niewiele wyszło.
To prawda. Kiedyś na posiedzeniu Rady Ministrów dyskutowaliśmy na ten temat. Mówiłem Jurkowi, że w ramach offsetu powinien się domagać dostarczenia trzech samolotów VIP-owskich do lotów europejskich i transkontynentalnych. Na to Jurek powiedział: – Wiesz, może to jest słuszne, ale co powiedzą wyborcy, będzie awantura. Ja wtedy odparłem, że awantura to będzie, gdy dojdzie do jakiejś tragedii. Po katastrofie smoleńskiej od razu przypomniała mi się tamta rozmowa.
Czy patrząc wstecz na własne decyzje prywatyzacyjne, którejś by pan dziś nie podjął? Pamiętam np., że prywatyzację STOEN NIK odsądziła od czci i wiary.
To była jedna z lepszych prywatyzacji. A NIK jest po prostu urzędem niekompetentnym. Zakwestionowała moją decyzję prywatyzowania STOEN w całości, a nie po kawałku, jak wymyślili moi poprzednicy z AWS. Ja jednak wynegocjowałem lepsze warunki, sprzedając pakiet większościowy. Nie było drugiej tak korzystnej dla państwa transakcji w tej części Europy. Natomiast co do projektów, których bym nie zrealizował albo zrobił to inaczej, uważam, że należało inaczej realizować projekt narodowych funduszy inwestycyjnych.
Przecież większość przedsiębiorstw, które weszły w latach 90. do Programu Powszechnej Prywatyzacji i były zarządzane przez NFI, upadła. Jedynie zarządcy się obłowili.
Dlatego właśnie należało ich lepiej nadzorować, bo stali się zbyt pazerni. A co do firm, to one i tak by upadły, 60 proc. z nich od początku nadawało się do likwidacji, bo utraciły wszystkie rynki. Chodziło jedynie o to, żeby ich likwidacja nie obciążyła rządu, tylko została zrobiona rękami rynku, i tak się stało. Ale to było i tak eleganckie i uczciwe rozwiązanie w porównaniu na przykład z operacją prywatyzacji PGR przeprowadzoną przez rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego na granicy znieczulicy społecznej.
A jak się pan zapatruje na zabranie pieniędzy z OFE przez rząd Donalda Tuska?
Tuż przed wyborami w 2001 roku powiedziałem, że kumulacja kapitału na rachunkach OFE będzie porównywalna z kapitałem zgromadzonym w systemie bankowym. I że warto zaangażować część tych środków w projekty długoterminowe, m.in. w infrastrukturę.
Pamiętam, wybuchła z tego powodu spora awantura.
No właśnie. Dostało mi się i od premiera Leszka Millera, i od wicepremiera Marka Belki. Dlatego gdy zobaczyłem, co z OFE zrobił Rostowski, to się wręcz uśmiałem. Oczywiście OFE po części zasłużyły sobie na los, który je spotkał, pobierając za wysokie opłaty za zarządzanie. Korpoludki z sektora finansowego jak zwykle były zbyt chciwe. A przecież mieliśmy już doświadczenia z zarządzaniem NFI. System nadzoru w ogóle wówczas nie zadziałał.
Jako minister odpowiedzialny za przekształcenia własnościowe miał pan realną władzę. Pewnie pan do tego tęsknił, gdy wypadł pan z Sejmu?
Nie. Ale miałem okres dyskutowania z telewizorem, gdy widziałem jakiegoś polityka, który opowiadał głupoty świadczące o jego niekompetencji. Spędziłem w polityce 16 lat i uważam, że tak długi okres pozostawania w parlamencie prowadzi do patologii. Przebywa się w politycznym kloszu i traci kontakt z rzeczywistością. Nie ma się pojęcia, co się naprawdę w kraju dzieje, na czym polegają realne problemy ekonomiczne, społeczne czy inne.
Kiedyś był pan uważany za człowieka Aleksandra Kwaśniewskiego.
Po historii orlenowskiej ta znajomość została całkowicie zerwana. Aleksander Kwaśniewski kreował się na polityka szlachetnego i etycznego. Afera Orlenu pokazała, że wcale taki nie był, że w tamtym czasie żadne reguły w polityce i biznesie nie obowiązywały. Ważny był wyznaczony cel, a jakimi metodami się go osiągało, to już była sprawa drugorzędna. Nie dziwię się, że po tym wszystkim na lewicy mogę być traktowany nawet z pewną odrazą.
A gdy dziś patrzy pan na lewicę, to czy sądzi pan, że zasłużyła na to, co się z nią dzieje? Może przecież całkiem zniknąć ze sceny politycznej.
Zasłużyła. Dzisiejsza sytuacja lewicy jest pochodną szorstkiej przyjaźni między Kwaśniewskim a Millerem. Po prawdzie to nie była żadna przyjaźń, tylko wojna o to, kto stoi na czele lewicy, którą Leszek Miller wygrał, ale niewiele mu z tego przyszło. Miller nie jest człowiekiem z wizją. Nie potrafi przewidzieć, co będzie za pięć–dziesięć lat. Dlatego prowadził w partii politykę wypychania środowiska SZSP i ZSP. W rezultacie został bez intelektualnego fermentu i partia zaczęła dryfować.
Kwaśniewski był politykiem z wizją?
Tak, choć prawdziwym wizjonerem lewicy był Mieczysław Rakowski. Mam w pamięci taki obrazek: jest styczeń 1990 roku, odbywa się ostatni zjazd PZPR w Pałacu Kultury i Nauki. Na ulicy ludzie demonstrują przeciwko PZPR, milicja ochrania zjazd, a w środku pod wielkim portretem Lenina stoją Rakowski i Kwaśniewski. Rakowski mówi do Kwaśniewskiego: – Zobaczysz, w 1995 roku będziesz premierem tego kraju. Pomylił się tylko w jednym – Kwaśniewski został prezydentem.
Pana nazwisko było kojarzone z jeszcze jedną sprawą: tajnych kont lewicy w Szwajcarii. Nie boi się pan, że jeśli PiS dojdzie do władzy, to będzie ją drążył?
Nie, bo nie mam żadnego konta w Szwajcarii. Opowiem pani pewną historię. Otóż niedawno Polski Związek Żeglarski, którego jestem prezesem, zainwestował w dużą marinę w Gdyni. Gdy wieść o naszej inwestycji się rozeszła, zadzwonił do mnie znajomy i mówi: – Wiesz, mam świetnego prawnika z Gdyni, znakomicie zna miejscowe realia, we wszystkim wam pomoże. Spotkaj się z nim. Pomyślałem: czemu nie. Umówiłem się na spotkanie, wchodzę do lokalu i widzę, że z moim znajomym siedzi Janusz Kaczmarek, prokurator krajowy za rządów PiS. Właśnie ten, który opowiadał, że mam jakieś tajne konto. Mówię do niego: – To pan jest tym miejscowym prawnikiem? – No tak. – A co z moim tajnym kontem w Szwajcarii? – pytam. – Przecież pan rozumie, jaka była wówczas sytuacja – odpowiada Kaczmarek. A ja mu na to: – Nie, nie rozumiem i dopóki się nie dowiem, czy konto w Szwajcarii istnieje i ile jest na nim pieniędzy, to nie będziemy robili żadnych interesów.
—rozmawiała Eliza Olczyk, „Wprost"
Wiesław Kaczmarek był posłem na Sejm kontraktowy z ramienia PZPR, potem politykiem SLD i Socjaldemokracji Polskiej