Przez kilka ostatnich tygodni odbywał się bunt „żółtych kamizelek” przeciwko prezydentowi Macronowi. Jeśli jakość demokracji oceniać liczbą spalonych samochodów w trakcie demonstracji, brutalnością interwencji policji i tysiącami zatrzymanych osób – to francuska demokracja nie ma powodów do dumy. Niektórzy dowodzą, że tak gwałtowne protesty to specyfika kultury politycznej. Idąc tym tropem możemy uznać, że zgodne z kulturą polityczną nad Wisłą jest przyjmowanie niektórych ustaw w ciągu jednej nocy pracy Sejmu. Z kolei nad Sekwaną niepopularne ustawy są przyjmowane jeszcze szybciej – dekretami prezydenta, aby unikać debaty parlamentarnej. Są jednak bardziej widoczne różnice kultury politycznej między obu krajami. Kiedy Donald Trump poradził Macronowi, aby porzucił pakt klimatyczny, bo ten prowadzi do protestów społecznych – Pałac Elizejski gwałtownie domagał się nieingerowania w sprawy wewnętrzne. Nie słyszałem, aby przedstawiciele „żółtych kamizelek” lub działacze opozycji zwracali się do instytucji europejskich o pomoc, choć we Francji pojawiły się zarzuty, że prezydent łamie demokrację i rządy prawa. Niedawno kilkunastu wyższych oficerów zarzuciło mu nawet zdradę narodową. List generałów świadczy zresztą o prawicowej radykalizacji służb mundurowych pod wpływem nadmiernej imigracji. Może to być niezadługo kolejne wyzwanie dla francuskiej demokracji.
Prezydent Macron doszedł do władzy jako obrońca zwykłych obywateli przeciwko dotychczasowemu systemowi partyjnemu, który troszczył się bardziej o interesy elit, aniżeli przejmował problemami społeczeństwa. Wkrótce później kolejne decyzje Macrona i jego arogancki styl sprawowania urzędu dowiodły, że jest częścią wyalienowanych społecznie elit. Dlatego bardzo szybko okrzyknięto go prezydentem bogatych. Zasadniczym zagrożeniem dla francuskiej demokracji jest właśnie rosnący rozziew między klasą polityczną a większością społeczeństwa. To spowodowało najpierw rozczarowanie do tradycyjnych partii politycznych, a teraz przyczyniło się do bardzo niskich notowań samego Macrona (tylko 21 proc. poparcia na początku grudnia). Znacznie bardziej popularna jest Marine Le Pen, a jej partia zyskała wyraźną przewagę nad ugrupowaniem powołanym przez urzędującego prezydenta. Badania szacują, że wśród protestujących około 40 proc. to zwolennicy radykalnej prawicy, kolejne 20 skrajnej lewicy, a duża część pozostałych to osoby rozczarowane do systemu i niebiorące udziału w głosowaniach. Niemniej powyżej 70 proc. wszystkich Francuzów popierało protestujących. To pokazuje skalę społecznej frustracji, a także radykalizację nastrojów.
System polityczny we Francji ma pewne tendencje oligarchiczne, które nie zawsze są tonowane przez instytucje wyborcze, ale raczej przez cykliczne protesty społeczne. Jednak odgórnie narzucana polityka - najczęściej wynikająca z ograniczeń budżetowych lub europejskich - coraz mniej podoba się wyborcom. Właśnie dlatego jednym z postulatów „żółtych kamizelek” było wprowadzenie oddolnej inicjatywy referendalnej, jeśli zgromadzi ona 700 tys. podpisów. Póki co rząd przyjął tę propozycję z dystansem. Pogłębia się brak zaufania do tradycyjnych mediów. Coś co było normą w PRL-u, a dotychczas niemal nie było znane na Zachodzie, a mianowicie przekonanie, że media mogą manipulować opinią publiczną – jest poglądem coraz większej liczby Francuzów. Wyniki badań sondażowych w tej sprawie potwierdza m.in. spadająca liczba osób korzystających z wiodących gazet i ich witryn internetowych. Zamiast tego rośnie zainteresowanie nowymi środkami informacji elektronicznej, w niektórych przypadkach bijącymi na głowę popularnością tradycyjne tytuły. To właśnie nowe portale informacyjne, jak również media społecznościowe stały się głównymi narzędziami mobilizowania do ostatnich protestów przeciwko rządowi. W ten sposób tworzą się równoległe obiegi informacji, niczym w Polsce przed rokiem 1989. Jest ten oficjalny, bliski liberalnym elitom oraz ten łamiący poprawność polityczną i nierzadko antysystemowy. Nic dziwnego, że przedstawiciele rządu coraz częściej myślą o cenzurowaniu internetu. Choć francuskie elity są nieporównanie bardziej prorosyjskie niż Polacy, to właśnie one doszukują się udziału Władimira Putina w destabilizacji sytuacji wewnętrznej.
Trudno tłumaczyć problemy francuskiej demokracji przez nazbyt swobodną deliberację polityczną albo wpływ aktorów zewnętrznych. Główną przyczyną tych kłopotów jest raczej stagnacja dochodów klasy średniej i niższej - poczynając od kryzysu gospodarczego po roku 2008. Według badań Komisji Europejskiej w okolicy 2012 roku dochody tych warstw zaczęły maleć. W konsekwencji skurczyła się klasa średnia będąca podstawą każdej zdrowej demokracji. Rosną we Francji także różnice dochodowe. Najbardziej dotkliwie kryzys uderzył w ludzi młodych, wśród których bezrobocie przekracza 20 proc. i ostatnio rośnie. Pod tym względem fundamenty polskiej demokracji są znacznie bardziej obiecujące niż we Francji. Według tych samych badań Komisji polska klasa średnia się poszerza, a jej dochody od wielu lat rosną. Młodzież w Polsce ma nadzieję, że osiągnie lepszy status od rodziców. Takiego optymizmu brakuje coraz częściej młodym ludziom na Zachodzie, w tym również we Francji. W tej sytuacji anemiczne tempo wzrostu gospodarczego nie wróży zmiany sytuacji. Po ostatnich protestach impet reformatorski Macrona zapewne wyhamuje. Wszyscy poprzednicy obecnego prezydenta - przynajmniej w ciągu ostatniego ćwierćwiecza - musieli wycofywać się z reform pod wpływem ulicy. Ta prawidłowość dotyczy jak widać również obecnego gospodarza Pałacu Elizejskiego. Kłopot polega na tym, że strefa euro od dłuższego czasu obniża poziom wzrostu nad Sekwaną, a także hamuje inwestycje publiczne i prywatne. Ostatnią szansą na zmianę tego stanu rzeczy miały być właśnie reformy Macrona, zarówno wewnętrzne, jak i w samej strefie euro.