W pamięci pośredniczki Joanny Lebiedź, właścicielki warszawskiego biura Lebiedź Nieruchomości, utkwiły szczególnie dwa domy. – Stopień ich zaniedbania przekraczał wszelkie znane mi dotychczas granice – opowiada.
Jeden z domów pośredniczka oglądała wiosną. – Panował w nim nieprawdopodobny smród. Gdy zeszliśmy do piwnicy, okazało się, że jest tam chyba tona główek kapusty, które, przywiezione jesienią, na wiosnę po prostu zaczęły się pięknie kompostować – wspomina.
Druga nieruchomość to przepiękny podwarszawski dwór, w którym mieszkały same panie – matka z kilkoma córkami. Bałagan – nie do opisania. – Pamiętam kupki ubrań leżące na podłodze w kolejności zdejmowania, a więc z bielizną na wierzchu – opowiada Joanna Lebiedź. – Tych kupek było tyle, że chodząc po sypialniach, praktycznie nie było gdzie postawić nogi. Dom nie nadawał się do zrobienia sesji zdjęciowej. Poprosiliśmy panie, aby go wysprzątały. Kiedy potwierdziły, że jest czysto, pojechaliśmy tam z fotografem. Niestety, nic się nie zmieniło. Na zdjęciach mogliśmy prezentować budynek jedynie z zewnątrz.
Śmieszne perełki
Jak jednak zapewnia Joanna Lebiedź, nawet tak prezentowane nieruchomości, pomimo wielu przeszkód, też się sprzedają, zwłaszcza na lekko panikującym rynku, na którym zaczyna brakować ofert.
– Kosztem takiego podejścia do sprzedaży jest jednak uzyskana cena – przestrzega. – Przy mieszkaniach w stanie niekoniecznie opłakanym technicznie, ale zaniedbanych, wynik finansowy jest poniżej rynkowych możliwości.