Presja na to, by rozliczył się z przeszłością, jest ogromna. Spotęgował ją nie tylko film „Kler” Wojciecha Smarzowskiego, ale także zarzuty formułowane pod adresem nieżyjącego już ks. Henryka Jankowskiego, do których kuria archidiecezji gdańskiej podchodzi niestety z wyraźnie zauważalną rezerwą.
Prawdą jest, że Kościół stoi dziś przed bardzo ważną próbą. Ale próba ta dotyczy w istocie całego społeczeństwa. Przypadki molestowania seksualnego nieletnich dotyczą przecież wszystkich grup zawodowych i wszystkich warstw społecznych. Z badań Centrum Pomocy Dzieciom Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, których pełne wyniki zostaną zaprezentowane w czwartek, wynika, że siedmioro na dziesięcioro dzieci w Polsce między 11. a 17. rokiem życia doświadczyło już w swoim życiu różnych form krzywdzenia – w tym m.in. wykorzystywania seksualnego. Sporo się o tym mówi, ale niewiele jest działań systemowych, które podejmuje się w celu ograniczenia zasięgu tego zjawiska. Tak naprawdę jedyny system prewencji opracował Kościół – ale ma spore problemy z jego wdrożeniem.
Swego czasu resort sprawiedliwości zapowiadał, że jedną z form walki z pedofilią będzie uruchomienie ogólnopolskiego i dostępnego dla wszystkich w internecie rejestru pedofilów. Rejestr taki ruszył w styczniu. Umieszczono w nim nie tylko fotografie dewiantów, ale także ich dane personalne, wyroki oraz miejsca pobytu. Dość szybko media zauważyły, że w owym rejestrze nie ma żadnego księdza. Oburzyło się paru posłów, którzy w tej sprawie złożyli interpelacje. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na to, że państwo, które miało kontrolować każdy krok pedofila, w istocie nad co czwartym nie ma żadnej kontroli! Nie ma pojęcia, co się z nimi dzieje, a policja nie jest w stanie ustalić, gdzie mieszkają. System, którego uruchomieniem chwalono się na lewo i prawo, który miał być dowodem na to, że państwo naprawdę wzięło się do ostrej walki z przestępczością, okazał się dziurawy i w dużej części iluzoryczny. A przecież państwo miało już nie być tylko teoretyczne.