1 września 4,5 mln uczniów w całym kraju rozpoczęło naukę w szkołach w reżimie sanitarnym. A to oznacza: mierzenie temperatury przy wejściu, częstą dezynfekcję rąk, obowiązkowe maseczki w miejscach wspólnych, w których nie ma mowy o zapewnieniu bezpiecznego odstępu. Tymczasem wielu rodziców jest przeciwnych poddawaniu ich dzieci reżimowi sanitarnemu. Część z nich wysłała do szkół oświadczenie, że nie życzą sobie, by dzieciom mierzono temperaturę, dezynfekowano ręce i kazano nosić maseczki.
Gdy chore zarazi
– Na szkole i rodzicach ciąży wspólna odpowiedzialność edukacyjna – mówi Marek Posobkiewicz, główny inspektor sanitarny. Akcja rodziców, jego zdaniem, świadczy o poziomie ich wiedzy.
Czytaj także: Tomasz Pietryga: Epidemiologiczna mission impossible
Prawnicy pytani o to, jak wygląda odpowiedzialność za dziecko w szkole, które za nic ma reżim sanitarny, mówią: – Jest szeroka: od administracyjnej poprzez cywilną, a niekiedy nawet karną. Dodają jednak, że nie jest to sprawa jednoznaczna. Radca prawny Michał Modro przyznaje, że panuje w tych sprawach ogromny chaos.
Część dyrektorów wpisała do wydanych przez siebie zarządzeń obowiązek zakrywania ust i nosa, mimo że cały czas obowiązuje § 24 rozporządzenia z 7 sierpnia 2020 r., który nakłada obowiązek zakrywania ust i nosa w przestrzeni zamkniętej. Jeśli ktoś chciałby podważać obowiązek wpisany w zarządzeniu, ma na to szansę. Ale z rozporządzeniem Rady Ministrów trudno już dyskutować.