Kilka sondaży przeprowadzonych w ostatnim czasie może sygnalizować pewną zmianę w polskim społeczeństwie. Niedawno badanie Ariadna pokazało, że rozdział państwa i Kościoła jest aż dla 53 proc. ankietowanych najważniejszym zadaniem, jakie stoi przed rządem, ustępując miejsca pod względem ważności jedynie poprawie systemu ochrony zdrowia.
Jeśli ktoś uznałby tamto badanie za nie do końca miarodajne, powinien zajrzeć do sondaży IPSOS, z których wynika, że również w innych sprawach doszło do swego rodzaju przełomu. I nawet jeśli wyniki tych badań również są zaskakująco liberalne, to pokazują pewien trend. Jeśli chodzi o przerywanie ciąży, ponad połowa (52 proc.) ankietowanych to zwolennicy jej legalizacji do 12. tygodnia. Przeciwników jest 35 proc. Z innego badania wynika zaś, iż 56 proc. respondentów uważa, że w Polsce powinna istnieć instytucja związków partnerskich dla osób tej samej płci. Jeśli dodamy do tego spadek liczby katolików uczestniczących w niedzielnej mszy świętej, mamy obraz szybko laicyzującego się społeczeństwa.
Możliwe interpretacje tego zjawiska są dwie: prawicowa i bliska Kościołowi władza jedynie spowalnia nieuchronny proces odchodzenia społeczeństwa od systemu moralnego zakorzenionego w nauczaniu Kościoła. Albo że rządy prawicy przyspieszyły te procesy, stały się swego rodzaju katalizatorem tego zjawiska. Biorąc pod uwagę wzrost tempa, w jakim to zjawisko zachodzi, skłaniam się do drugiej interpretacji. Bo jak wytłumaczyć, że po sześciu latach rządów liberalnej PO (w badaniu z 2013 r.) jedynie 33 proc. Polaków opowiadało się za homoseksualnymi związkami partnerskimi, zaś w czwartym roku rządów PiS liczba ta wynosi 56 proc.?
Już jakiś czas temu pisałem o zjawisku będącym następstwem zbytniego zbliżenia Kościoła z PiS – wiele osób odwracało się od Kościoła z powodu swego sprzeciwu wobec partii. Szczególnie przez pierwszą połowę rządów PiS – gdy wielu hierarchów wydawało się zachwyconych, że prawicowi prezydent i premier, a często też lider partii rządzącej, biorą udział we wszystkich uroczystościach kościelnych, że chętnie pokazują się na Jasnej Górze, w świątyniach Krakowa czy stolicy – związek Kościoła z PiS wydawał się szczególnie silny. I uczciwie trzeba przyznać, że później duża część biskupów zaczęła się od rządzących dystansować, czasem nawet ich ostrzej łajając. Ale wielki okręt, jakim jest polski Kościół, kierunku nie zmienił.
I gdy dodatkowo skandale pedofilskie w USA, Australii, Niemczech, a także kilka bulwersujących spraw w naszym kraju, zaczęły coraz mocniej uderzać w Kościół, Episkopat zamiast przygotowywać się na ciężkie czasy, wydawał się napawać ciepełkiem, jakie płynęło z bliskości władzy, a także całkiem realnymi finansowymi profitami, na jakie niektóre kościelne środowiska mogły dzięki PiS liczyć. Nie od dziś wiadomo, że tym, co najbardziej uderza w autorytet Kościoła, są władza, pieniądze i seks. I gdy papież Franciszek zachęcał biskupów do skromności, w Polsce niektórzy uspokajali księży, że trzeba ten pontyfikat przeczekać.