Budzenie niechęci do Ameryki

Polska skompromitowała się, żądając od Amerykanów dozbrojenia w zamian za zgodę na instalację tarczy. Pokazaliśmy w ten sposób, że całkowicie zaniedbaliśmy modernizację własnej armii - pisze amerykanista Zbigniew Lewicki.

Aktualizacja: 28.05.2008 07:21 Publikacja: 28.05.2008 03:21

Budzenie niechęci do Ameryki

Foto: Rzeczpospolita

Red

Poza kwestią bezpieczeństwa energetycznego nie ma w tej chwili sprawy ważniejszej dla przyszłości Polski niż decyzja dotycząca tarczy antyrakietowej. W grę wchodzi wiarygodność naszego kraju wobec obecnych i przyszłych sojuszników, nasza pozycja wobec Rosji, a przede wszystkim zdolność do zapewnienia Polsce bezpieczeństwa, teraz i w przyszłości.

Gdy Amerykanie po raz pierwszy zwrócili się z propozycją zainstalowania w Polsce jednego z elementów takiego systemu, rząd i opozycja przyjęły ją nad wyraz pozytywnie. Umieszczenie wyrzutni w Polsce i stacjonowanie na naszym terytorium choćby niewielkiego oddziału amerykańskiego uznane zostały nie tylko za dowód więzi łączących USA i Polskę, nie tylko za wyraz zaufania do stabilności Polski i jej roli w tym rejonie Europy, ale także za posunięcie wzmacniające bezpieczeństwo Polski. Warto to dzisiaj przypomnieć, gdyż żadna z tych okoliczności nie uległa zmianie.

Zbyt wiele i zbyt ważnych osób demonstruje satysfakcję, że „pokazaliśmy Amerykanom, iż z nami trzeba się liczyć”. To megalomania

Stosunkowo szybko uznano jednak, że prośba Amerykanów i nasza wstępna zgoda są okazją do formułowania dowolnych żądań wobec strony amerykańskiej. Sprawą kluczową dla zrozumienia obecnej sytuacji jest właśnie poziom tych oczekiwań. Można się bowiem zgodzić z tezą, że umieszczenie wyrzutni na terenie Polski w jakimś procencie zwiększa naszą „atrakcyjność” w oczach takich czy innych grup terrorystycznych i zasadny jest formułowany przez Polskę postulat intensyfikacji współpracy wywiadowczej w tym zakresie. Obszary takiej współpracy można zresztą rozszerzać i Amerykanie na żadnym etapie rokowań nie byli temu przeciwni.

Jest też sprawą oczywistą, że sami nie jesteśmy w stanie zapewnić ochrony tej instalacji i potrzebne mogą być w tym celu dodatkowe zabezpieczenia, które zarazem osłaniałyby terytorium Polski. Możliwe, że przy odpowiednim przedstawieniu tej kwestii udałoby się do niej przekonać administrację amerykańską: w końcu bezpieczeństwo takiej instalacji w sposób oczywisty leży w interesie samych Stanów Zjednoczonych.

Warto jednak zauważyć, że instalowany w Czechach radar jest znacznie bardziej interesującym (i bardziej widocznym) celem, a mimo to nie słychać o żadnych tego typu czeskich obawach. Zapewne w niedługiej przyszłości sami Amerykanie uznają natomiast, że instalacja radarowa wymaga lepszego zabezpieczenia i wyposażą Czechy w stosowne uzbrojenie.

W Polsce tymczasem do głosu (choć zza kulis) doszli wojskowi, którzy doskonale wiedzieli, co dzieje się w polskiej armii i postanowili wykorzystać okazję. Aspekt organizacyjny, a właściwie dezorganizacyjny, wojska właśnie wychodzi na jaw i nie ma potrzeby się nad nim zatrzymywać. Ale znacznie poważniejszą kwestią są braki w sprzęcie, w ogromnej mierze przestarzałym, który w niedługiej przyszłości już zupełnie nie będzie się nadawał do użytku.

Częściowo udało się zapobiec katastrofie poprzez zakup F-16, choć tu właśnie okazało się, jak bardzo nasza infrastruktura i brak umiejętności planowania odstają od wymogów stwarzanych przez nowoczesny sprzęt. Opóźnienia w budowie hangarów, brak odpowiedniej liczby pilotów, brak szybkich procedur zamawiania części – wszystko to sprawia, że o F-16 często słyszymy źle.

Tyle tylko, że zawsze winą obarcza się Amerykanów, którzy czegoś nie dorobili, nie dopilnowali, a tak naprawdę, to sprzedali nam byle co.

Samolot będący na wyposażeniu armii amerykańskiej i ogromnej większości sił powietrznych państw sojuszniczych nagle okazuje się nic niewart, na czym poznali się dopiero w Polsce. I mało kto chce słuchać, że drobne usterki to normalna kolej rzeczy, a samolot jest świetny. W powszechnej świadomości pozostało poczucie, że Amerykanie działają na niekorzyść polskiej armii.

Po tak sprawnym „przygotowaniu artyleryjskim” przyszedł poważny atak, którego celem była właśnie tarcza. Otóż przekonano ówczesnego ministra obrony Radosława Sikorskiego (co skądinąd nie było trudne), że tylko on jest w stanie swoimi koneksjami w Waszyngtonie zapewnić spełnienie polskich oczekiwań zbrojeniowych. Generałowie spisali wszystko, co miało zakryć wieloletnie zaniedbania w staraniach o unowocześnienie sprzętu, na czoło listy dodano forowane przez samego ministra rakiety Patriot, podsumowano koszt na z grubsza 20 miliardów dolarów i taką listę polski minister obrony położył przed sekretarzem obrony USA Donaldem Rumsfeldem.

Była to dla wojskowych sytuacja typu win-win: gdyby Waszyngton niespodziewanie wyraził zgodę, zaniedbania polskich dowódców poszłyby w zapomnienie; gdyby zaś odmówił, to winą za wszelkie braki będzie można obarczyć Waszyngton.

Tyle tylko, że dla Polski była to sytuacja kompromitująca. Otóż pokazaliśmy na piśmie naszemu sojusznikowi, iż całkowicie zaniedbaliśmy zadanie modernizacji polskiej armii, a obecnie chcemy, jak żaden inny kraj, kosztami takiej operacji obarczyć Stany Zjednoczone. Amerykanie wielokrotnie sygnalizowali w dwustronnych rozmowach, że nie widzą powodu, by przyjmować na siebie takie zadanie. Ponieważ nie przynosiło to skutku, odpowiedniej rangi urzędnik amerykański został upoważniony do ujawnienia tej kontrowersji.

By ratować twarz, ministrowie i ich zaplecze próbują dziś przekonywać, że nie występowali do Amerykanów o to, o co występowali i podkreślają, że prowadzą twarde negocjacje. Otóż negocjacje nie dzielą się na twarde i miękkie, lecz na skuteczne i nieskuteczne. By zaś mogły być skuteczne, wymagają nie tyle twardości, ile używania dobrych argumentów. Tymczasem pojawiają się wypowiedzi, ostatnio z ust ministra Bogdana Klicha, że Polska powinna otrzymywać pomoc taką jak Egipt czy Pakistan.

Czy minister obrony może zapominać o konflikcie na Bliskim Wschodzie, wielkiej pomocy militarnej udzielanej Izraelowi – a dla zachowania równowagi i zachęcenia umiarkowanych państw arabskich, także Egiptowi? Albo o fakcie, że Pakistan uwikłany jest w konflikt z Indiami, jest sąsiadem Afganistanu i obiektem intensywnych działań Rosji? By jego porównania były przekonujące, minister musiałby wykazać, że Polska znajduje się w równie dramatycznej sytuacji. Na szczęście nie jest w stanie tego uczynić.

W trakcie obecnych negocjacji odeszliśmy wprawdzie od tamtej osławionej listy, ale nadal nasze oczekiwania są niewspółmierne z tym, co sami mamy do zaoferowania. By się o tym przekonać, wystarczyło przeczytać niedawny komentarz generała i byłego wiceministra obrony Stanisława Kozieja. Zaczyna on od przyznania, że powinna nam wystarczyć neutralizacja ewentualnych zagrożeń związanych z instalacją tarczy – by płynnie, w sposób niezauważalny zapewne i dla nas samych, przejść do wyliczenia kilkunastu dziedzin, w których w zamian za zgodę na instalację tarczy oczekujemy darmo amerykańskiego uzbrojenia i sprzętu.

Co ciekawe, na niedawno przedstawionej Amerykanom liście polskich oczekiwań znajdowało się dostarczanie specyficznych danych z zakresu wywiadu satelitarnego, których nie potrafilibyśmy wykorzystać w Polsce przy posiadanej przez nas technologii. Kwestia ta niewątpliwie zasługuje na poważne wyjaśnienie.

Trudno też się oprzeć wrażeniu, że zbyt wiele i zbyt ważnych osób demonstruje swoją satysfakcję z faktu, że jakoby „pokazaliśmy Amerykanom, iż z nami trzeba się liczyć”. Megalomania takich wypowiedzi sprawia, że nasilają się zupełnie zbędne resentymenty antyamerykańskie. Przede wszystkim zaś rzecz nie w tym, by po prostu mówić nie – jak proponuje prof. Roman Kuźniar, doradca obecnego ministra obrony – lecz by coś w ten sposób osiągnąć.

A co uzyskamy z odmowy instalacji tarczy? Absolutnie nic. Amerykanie umieszczą ją w Danii lub Czechach, a wtedy realne zagrożenie dla Polski (choćby w efekcie źle wycelowanej rakiety czy posłużenia się ładunkiem jądrowym) wcale nie będzie mniejsze, tyle tylko, że będziemy całkiem bezbronni. Nie otrzymamy żadnej amerykańskiej pomocy wojskowej, ośmieszymy się w NATO i Unii (które w przeciwieństwie do Rosji i Chin popierają tarczę) i stracimy opinię spolegliwego sojusznika.

Zyskają natomiast ci, którzy winą za swoją nieudolność będą obarczać Amerykanów. No i Rosjanie, którzy utwierdzą się w przekonaniu, że w ostatecznym rachunku ich argumenty liczą się w Warszawie, nawet jeśli nie mają takiej mocy w Pradze.

Autor jest profesorem w Instytucie Badań Interdyscyplinarnych UW oraz w Instytucie Prawa Międzynarodowego i Stosunków Międzynarodowych UKSW

Poza kwestią bezpieczeństwa energetycznego nie ma w tej chwili sprawy ważniejszej dla przyszłości Polski niż decyzja dotycząca tarczy antyrakietowej. W grę wchodzi wiarygodność naszego kraju wobec obecnych i przyszłych sojuszników, nasza pozycja wobec Rosji, a przede wszystkim zdolność do zapewnienia Polsce bezpieczeństwa, teraz i w przyszłości.

Gdy Amerykanie po raz pierwszy zwrócili się z propozycją zainstalowania w Polsce jednego z elementów takiego systemu, rząd i opozycja przyjęły ją nad wyraz pozytywnie. Umieszczenie wyrzutni w Polsce i stacjonowanie na naszym terytorium choćby niewielkiego oddziału amerykańskiego uznane zostały nie tylko za dowód więzi łączących USA i Polskę, nie tylko za wyraz zaufania do stabilności Polski i jej roli w tym rejonie Europy, ale także za posunięcie wzmacniające bezpieczeństwo Polski. Warto to dzisiaj przypomnieć, gdyż żadna z tych okoliczności nie uległa zmianie.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Materiał Promocyjny
Współpraca na Bałtyku kluczem do bezpieczeństwa energetycznego
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Materiał Promocyjny
Sezon motocyklowy wkrótce się rozpocznie, a Suzuki rusza z 19. edycją szkoleń