Niepowodzenie rozmów Jarosława Kaczyńskiego ze Zbigniewem Ziobrą może doprowadzić do powstania kolejnego w historii III RP rządu mniejszościowego. W powszechnym przekonaniu jego żywot byłby bardzo krótki, a Polskę prędzej czy później czekałyby przyspieszone wybory. Jednak żaden taki rząd nie prowadził polityki w czasach kryzysu wywołanego pandemią koronawirusa. To zmienia zestaw argumentów, jakimi może się posługiwać PiS w przekonywaniu i poszukiwaniu większości dla kolejnych ustaw. Politycy PiS czasami narzekają, że obecna sytuacja, w której i tak trzeba szukać większości w samej koalicji dla niektórych projektów, nie różni się tak wiele od polityki uprawianej przez rząd mniejszościowy. Na powodzenie takiego projektu wpłynie kilka czynników, chociaż jedno jest w zasadzie pewne: PiS będzie musiało zrezygnować z wdrażania przynajmniej części swojej szerokiej agendy zmian w kraju.
Popularne i kryzysowe
Politycy PiS zwracają w rozmowach uwagę, że, po pierwsze, po hipotetycznym usunięciu ze Zjednoczonej Prawicy SP PiS cały czas będzie mogło blokować potencjalny wniosek o samorozwiązanie Sejmu, do którego potrzeba 307 posłów. Nie straci więc podstawowej kontroli nad tym, co dzieje się w polityce.
Po drugie, przykład ustawy o ochronie zwierząt wskazuje, że opozycja jest gotowa popierać ustawy, które są popularne w ich własnym elektoracie. Po kryzysie wywołanym podwyżkami politycy – zwłaszcza KO – obawiają się buntu własnych wyborców, zwłaszcza że oni mają teraz alternatywę – ruch Szymona Hołowni. W ten sposób rząd mógłby dalej realizować fragmenty własnej agendy, zwłaszcza tej, która prowadzi PiS w nowym kierunku (jak „piątka dla zwierząt"). Nie ma też wątpliwości, że po roku od wyborów do Sejmu to PiS jest najlepiej przygotowane na następne, zwłaszcza jeśli chodzi o struktury, aparat socjologiczno-badawczy i know-how. Trudno to samo powiedzieć o opozycji. PO nie ma jeszcze przebudowanego zaplecza, ruch Trzaskowskiego nie wystartował, Hołownia kontynuuje pracę organiczną, ale – jak słyszymy – i tam przy budowie struktur pojawiły się pierwsze wewnętrzne napięcia.
Po trzecie, kryzys gospodarczy wywołany pandemią sprawia, że opozycja nie będzie w kalkulacjach PiS tak skłonna do torpedowania projektów inwestycyjnych i antykryzysowych. Zwłaszcza że jej stratedzy muszą mieć na uwadze potencjalne wybory w bliższej lub dalszej perspektywie. Zresztą Zjednoczona Prawica bez Solidarnej Polski – jak już zwrócił uwagę na łamach „Rzeczpospolitej" Michał Szułdrzyński – może łatwiej iść do politycznego centrum, co też umożliwia porozumienia z opozycją, np. w ciągle nierozstrzygniętej sprawie RPO. Taki technokratyczno-gospodarczy rząd nadal mógłby w praktyce chwalić się rozwiązywaniem problemów gospodarczych. Albo wsparciem dla młodych. We wtorek premier Mateusz Morawiecki zapowiedział na przykład zerowy PIT dla stażystów.
Po czwarte, powszechne przekonanie, jeśli chodzi o agendę rządu mniejszościowego, dotyczy tego, że nie będzie mógł zrealizować żadnej kontrowersyjnej ustawy. Ale politycy Solidarnej Polski w Sejmie też będą musieli tłumaczyć swoim wyborcom, dlaczego głosowali np. wbrew tożsamościowym projektom, które i tak może przedstawiać PiS. Jak będą z punktu widzenia swojej tożsamości i pozycji przekonywać, dlaczego np. nie poparli ustaw zmieniających wymiar sprawiedliwości? Pozycja SP poza Zjednoczoną Prawicą w Sejmie daje oczywiście możliwość recenzowania prac rządu z ideowych pozycji, ale nie unieważnia np. rywalizacji na prawym skrzydle z Konfederacją. Bo też trudno sobie wyobrazić, że liderzy Konfederacji natychmiast padną w objęcia Ziobry, z którym – jako z częścią Zjednoczonej Prawicy – rywalizowali od lat.