Rz: Gdzie pan był, gdy doszło do katastrofy polskiego samolotu?
Sławomir Wiśniewski:
W Nowym Hotelu położonym w pobliżu lotniska wojskowego, po drugiej stronie ulicy. Miałem dużo pracy, montowałem materiały.
Nagle usłyszał pan huk samolotowych silników.
Tak, ale myślałem, że samolot leci pusty. Godzinę wcześniej wydawało mi się bowiem, że maszyna lądowała. Wówczas również słyszałem huk silników. Gdy więc usłyszałem go ponownie, myślałem, że nasza delegacja wylądowała już bezpiecznie, a samolot leci załatwić jakieś sprawy techniczne, na przykład zatankować, albo wraca do Polski i potem przyleci z powrotem po prezydenta. Mimo to podszedłem do okna, żeby zobaczyć maszynę.