Nie przesadzałbym z tą popularnością, nie jestem bohaterem całego społeczeństwa, spokojnie mogę przejść ulicą nierozpoznany. Na pewno nie jestem zmęczony tym, że jakiś kibic poprosi mnie o autograf. Trochę inaczej jest z mediami, ale zmianę mojego nastawienia do dziennikarzy wymusiło życie. Na początku rozmawiałem z każdym i o każdej porze, ale jak zaczęli do mnie dzwonić w niedzielę o godz. 23 z gazet, o których istnieniu nie wiedziałem, doszedłem do wniosku, że zasługuję na trochę prywatności. Gdybym udzielał wywiadów tak chętnie jak na początku, nie starczyłoby mi czasu na treningi. Czasami też zwyczajnie potrzebuję spokoju, chcę odpocząć po meczu i nie mam ochoty z nikim rozmawiać.
[b]Są jednak ludzie, którzy mówią, że sława bardzo pana zmieniła. Na gorsze.[/b]
W dwa lata zrobiłem duży przeskok ze Znicza Pruszków do Lecha Poznań i reprezentacji Polski, ale zapewniam, że w lustro patrzę spokojnie i skupiam się na tym, co jeszcze poprawić. Muszę się skoncentrować na treningach, bo chociaż wiadomo, że trochę talentu zawsze się przyda, to jednak podstawą formy piłkarza jest codzienna praca. Wiem, co jest w moim życiu ważne, wiem, co muszę zdecydowanie poprawić.
[b]Bardzo szybko stał się pan ważną postacią reprezentacji Polski. Nie wydaje się panu, że wokół kadry jest trochę za cicho, bo nie ma na was żadnej presji?[/b]
Czasu na zgrupowaniach reprezentacji nie było i nie będzie nigdy. Rola selekcjonera bardzo różni się od trenera, który prowadzi piłkarza na co dzień w klubie. Franciszek Smuda będzie miał kilka dni w miesiącu, by przekazać nam jakieś wskazówki, bo przecież kadra to nie miejsce na naukę. Piłkarze, którzy dostają powołania, muszą być najlepsi, by uwagi trenera przyjąć i wcielić w życie. Na mistrzostwach Europy nie możemy dać plamy.