W 1999 r. nagi Hamlet Jacka Poniedziałka w spektaklu Rozmaitości wyreżyserowanym przez Krzysztofa Warlikowskiego wywołał falę oburzenia, ale i dokonał przełomu. Odkrywał powikłane, będące tabu relacje młodych ludzi, skrywane dotąd pod zbroją patriotyzmu i gorsetem katolicyzmu. Hamlet był gejem, miał fatalne relacje z rodzicami, odrzucił miłość Ofelii i perspektywę rodzinnego szczęścia. Manifestował odmienność, tragiczne rozdarcie oraz nowy rodzaj obyczajowej wolności.
Mamy rok 2018 i oglądamy nagiego Poniedziałka grającego Sokratesa. Filozofa, wolnomyśliciela, biseksualistę, wolącego od żony Ksantypy młodych oblubieńców, skazanego na śmierć za demoralizowanie młodzieży i podważanie wiary w bogów.
Wszystko zaczyna się tak jak w Platońskiej „Uczcie": młody Alcybiades (Bartosz Gelner) uwodzi Sokratesa podczas gimnastyki, potem leżą na łożu. Nadzy. Pewnie niełatwa to rola dla obu aktorów, ale przecież nie będą grać antyku w szekspirowskich rajtuzach lub purytańskich nocnych koszulach.
Ponad kwestię nagości wybija się zresztą monolog Sokratesa–Poniedziałka w obronie wolności pochodzący z Platońskiego „Fedona". Aktor pyta, kto faktycznie demoralizuje młodzież, niszczy wiarę w prawdę, wartości i bogów. Piętnuje hipokryzję, tych, którzy biją na alarm w obronie ideałów, doprowadzając do upadku zasad i niszcząc społeczeństwo. To hamletowskie „być albo nie być" demokracji.
Skazany na śmierć Sokrates mówi o najważniejszych sprawach, ale zachowuje godność i z uśmiechem prezentuje dionizyjskie poczucie humoru. Puentując wielominutowy monolog, prosi o truciznę, a gdy zamiast cykuty wypija współczesny napój energetyzujący, na widowni wybuchają salwy śmiechu. Pogrzeb filozofa ma formę hipsterskiej, wegetariańskiej uczty – ciało Poniedziałka pokryte jest bitą śmietaną i warzywami. Do braw aktor wychodzi, chowając przyrodzenie za liśćmi sałaty.