Czuję podobnie, chociaż autorka, Julia Holewińska, jest ode mnie o niemal dekadę młodsza. I zastanawiam się, ile w tej opowieści jest z Julii, a ile z aktorki Katarzyny Marii Zielińskiej (jest w „Rewolucji balonowej" świetna), ile wreszcie z reżysera Sławomira Batyry. Pewnie każdego po trochu. I wiele także jest z nas. Dzieciństwo w latach 80., dorastanie w 90., za oknami budząca się do wolności Polska, jej bohaterowie i jej groteskowe upiory. Symbole tamtych czasów, emblematy tandetnego kapitalizmu. Czasem śmieszne, a innym razem straszne.
Rodzice z uniwersytetu, którzy na zew nowych czasów reagują zabawniej niż ich dzieci, doszczętnie tracąc głowy. Przerabialiśmy to i może dlatego na „Rewolucji balonowej" czujemy się jak u siebie. Tym bardziej, że skromny monodram Zielińskiej to jest być może znak nowej rzeczywistości. Oto na wielkim ekranie Mazowiecki pokazuje znak zwycięstwa, widać młodego Tuska, Kaczyńskich, Pawlaka, Wałęsę oczywiście. Tyle że dla Wiktorii, co chciała, by nazywali ją Vicą, oni wszyscy są jak obrazki z podręcznika historii. Bo życie było gdzie indziej i wreszcie skierowano na nie reflektory.