Dziesięć dni temu w sali Palladium w Warszawie odbyła się premiera „Bezkrólewia", nowej sztuki wybitnego polskiego dramaturga i scenarzysty Wojciecha Tomczyka. Właściwie było to tylko jej aktorskie odczytanie. Jednak – jak powiedziała Joanna Lichocka – jeśli aktorzy przedstawiają sztukę zafascynowanej nią publiczności, to jest to właśnie teatr.
Ku niesprecyzowanej granicy podąża dwóch uciekinierów, ciągnąc ze sobą w wannie swojego śpiącego szefa. Są zamieszani w niejasne, a ponure wydarzenia, które rozegrały się w stolicy: zginął król, a oni uciekają przed odpowiedzialnością. Pod granicą trafiają na gospodę prowadzoną przez parę starszych ludzi i ich młodą córkę. To między nimi rozegra się groteskowy dramat bezpośrednio nawiązujący do jednego z najwybitniejszych polskich utworów scenicznych – „Ślubu".
Gombrowicz pokazywał świat po zniszczeniu fundującej go kultury, Tomczyk oddaje świat podobny, w którym zatracił się jakikolwiek ład aksjologiczny i polityczny, a w dominującym relatywizmie czytelna staje się wyłącznie gra egoistycznych interesów.
Motyw śmierci króla, a więc osoby, która łączy doczesność i transcendencję, czyli utrzymuje ład na ziemi, jest nieomal tak stary jak nasza cywilizacja. Wykorzystywał go Eliot, pokazując odartą z metafizycznego wymiaru „ziemię jałową". W „Ślubie", w groteskowym wydaniu, pobrzmiewa podobny wątek. W „Bezkrólewiu" ma on głównie charakter polityczny, co nie znaczy, że autor nie pokazuje głębszego tła, z którego wyrasta polityka. Nieporozumieniem jest jednak czytanie „Bezkrólewia" jako sztuki z kluczem. Trzej uciekinierzy mają wprawdzie rysy charakterystyczne dla cwaniaków z ekipy Donalda Tuska, ale absurdem byłoby traktować ich jako konkretne postacie. Sztuka jest o świecie, który oddaje władzę tego typu osobnikom, a nieżyjący król jest bardziej Janem Pawłem II niż Lechem Kaczyńskim.
Nie zmienia to wybuchowego potencjału „Bezkrólewia", który szydzi z porządku politycznego III RP pod rządami Tuska. Tym bardziej zainteresować powinien polskie teatry i krytykę rytualnie narzekającą na marazm polskiej dramaturgii. Jednak na spektaklu nie pojawił się żaden z zaproszonych dyrektorów teatru, a krytycy milczą o „Bezkrólewiu" jak zaklęci.