Zielonogórzanka Kamila Winkler z w monodramie „Płakać nie wolno" według „Czarnobylskiej modlitwy" Swietłany Aleksiejewicz zaprezentowała aktorstwo najwyższej próby. Jej bohaterka, to żona robotnika czarnobylskiej elektrowni, który po wybuchu reaktora konał w męczarniach. Ona zaś nie bacząc na życie nienarodzonego synka i swoje zdrowie pozostała z nim do końca. Ten heroizm nie miał nic z patosu, stała za tym wielka miłość i przywiązanie. Ta potrzeba bliskości, którą okazywali sobie w czasach, gdy byli szczęśliwym małżeństwem. Winkler wydobyła z tej opowieści całą prawdę i naturalność. Wzruszała, bo pragnęła zachować resztki człowieczeństwa w tak bardzo zdehumanizowanych czasach. Wiem, że kilka tygodni wcześniej zachwycał się tym monodramem Jan Peszek, tym razem Kamila Winkler wbiła w fotele widzów TST. Drugie nazwisko godne zapamiętania to najlepsza rola męska tyskich spotkań, czyli Mateusz Nowak z Lublina. Melorecytowany monolog „Od przodu i od tyłu" będący całkowitym przeciwieństwem ascetycznej opowieści Winklerówny skrzył się dowcipem, czasem ocierał się o groteskę. Był pamfletem napisanym żywym, dosadnym językiem. Rzecz inspirowana dziełem Karola Zbyszewskiego „Niemcewicz od przodu i tyłu" stała się okazją do ponadczasowej opowieści o Polakach. W bardzo krytycznym obrazie przedrozbiorowej Polski Niemcewicza, Stanisława Augusta, czy Katarzyny II dostrzec można sporo aluzji do współczesności. Nowak zaprezentował całą gamę środków aktorskich. Była i wokaliza i melorecytacja i skandowanie. Można powiedzieć teatr totalny, a przy tym każdy z użytych środków jak najbardziej uzasadniony.

Spektakl „Homo religiosus" krakowskiego teatru „Struktura. By" to właściwie kreacja zbiorowa. W opowieści według choreografii Karola Miękini o poszukiwaniu własnej drogi życia, odnajdowania świata wartości i własnej drogi do Boga oczarował Paweł Zaufal. Aktor i tancerz Student V roku krakowskiej PWST kończący studia na Wydziale Teatru Tańca w Bytomiu. Pokazał, że ciało nie ma przed nim tajemnic. Przekonał, jak dużo można opowiedzieć o człowieku poprzez ruch, że taniec może być też fascynującym aktorstwem w czystej postaci. Myślę, że o Pawle Zaufalu będzie jeszcze głośno.

„Homo religiosus" krakowskiej „Struktury. By" pokazał, jak można twórczo wykorzystać umiejętności zdobyte na Wydziale Teatru Tańca w Bytomiu. Inni absolwenci tego wydziału skupieni w Niezależnej Grupie Artystów pokazali, jak można je stracić. Spektakl „Smutki tropików" to trudne do wytrzymania brednie, wypowiadane pod hasłem myśli o Europie, seria komunałów powtarzana w rytmie porannej gimnastyki. Aktorstwo żadne, choreografia kompromitująca, czas trwania – godzina, która stawała się wiecznością. Całość raczej banalna. Na szczęście był spektakl muzyczny „9 i 1" krakowskiego Zespołu Artystycznego. Perypetie artysty, zmagającego się z kryzysem twórczym zaprezentowane w barwnej opowieści zainspirowanej musicalem „Nine" oglądało się z przyjemnością, przymykając czasem uszy na angielszczyznę niektórych wykonawców zaprezentowaną w piosenkach.

Rozmachem i inwencją twórczą wyróżniał się spektakl „Golem Godula". Autor Jakub Kabus nawiązał w nim do mitu Karola Goduli, nazywanego królem cynku, węgla i stali, ale też diabłem z Rudy. Urocza w swej prostocie i podana z dużym wdziękiem była opowieść „Gniazdo" Miejskiego Ośrodka Kultury w Świdniku. Anna Żurek, piękna dziewczyna ze skrzypcami i jej nie mniej utalentowane koleżanki zaprezentowały moralitet o poszukiwaniu własnej tożsamości, dziewcząt, które ze wsi przenoszą się do miasta, gdzie narażone są bardziej na kpiny, niż zainteresowanie. Angelika Sokólska wskrzesiła z talentem już nieco zapomniany świat Sary Kane w monologu „Jest mi smutno" na podstawie „4.48" Psychosis". Piotr Kumor z wielką klasą i wrażliwością wprowadził widzów w świat Rafała Wojaczka. Aktorzy Studia Młodych Tychy stworzyli przejmujące widowisko o artyście niepokornym, jednym z „kaskaderów literatury". O jego samotności wyobcowaniu. To wszystko oczywiście wspaniale przefiltrowali przez wrażliwość i emocje dzisiejszego człowieka.

Tyskie Spotkania Teatralne od dwóch lat pod nową dyrekcją Andrzeja Marii Marczewskiego pokazały, że mogą stać się zaczynem wielu karier artystycznych. A takie produkcje własne, jak pokazywane poza konkursem "Sanatorium pod Klepsydrą" w reżyserii Marczewskiego czy "Jestem" Jadwigi Andrzejewskiej potwierdziły opinię, że od dwóch lat Teatr Mały to nie tylko sala do wynajęcia. Że tu tworzy się własny teatr.