Korespondencja z Brukseli
Od 1 lipca przez najbliższe pół roku Niemcy będą stały na czele Unii. Od czasu traktatu lizbońskiego, który stworzył stanowisko stałego przewodniczącego Rady Europejskiej, rotacyjna prezydencja straciła na znaczeniu. Zajmowała się ważnymi, ale technicznymi ustaleniami legislacji w poszczególnych sektorach gospodarki.
Jednak kwestiami o dużym ciężarze politycznym, jak kryzys uchodźczy, kryzys finansowy czy sankcje wobec Rosji zajmował się stały przewodniczący UE: najpierw Herman Van Rompuy, potem Donald Tusk, teraz miałby to robić Charles Michel.
Jednak obecnie sytuacja jest wyjątkowa. Po pierwsze, z powodu pandemii UE będzie w najgłębszym kryzysie gospodarczym w swojej historii. Po drugie, Niemcy są największym krajem Unii, w tym największym płatnikiem do unijnego budżetu i funduszu odbudowy gospodarki po pandemii. Wreszcie po trzecie, Angela Merkel jest najstarszym stażem członkiem Rady Europejskiej – rządzi Niemcami nieprzerwanie od 15 lat.
– Czekamy na niemiecką prezydencję i mamy nadzieję, że Merkel doprowadzi do porozumienia w sprawie budżetu i funduszu odbudowy. Michel nie da rady. Nie stoi za nim wielkie państwo członkowskie – mówi nam nieoficjalnie dyplomata jednego z państw UE. Dla Polski nowy instrument, czyli fundusz odbudowy, jest wyjątkowo korzystny. Komisja Europejska postanowiła bowiem w dużym stopniu oprzeć dystrybucję pieniędzy na danych historycznych dotyczących dochodu narodowego brutto na mieszkańca. Premier Mateusz Morawiecki pozytywnie ocenił tę propozycję.