Po godzinie 2 w nocy miejscowego czasu australijska policja zdecydowała się na szturm kawiarni Lindt w Sydney, w której islamski terrorysta wciąż przetrzymywał ponad dziesięć osób. Media relacjonowały, że słychać było wybuchy i serie z broni maszynowej, telewizje informacyjne pokazywały szturmujących policjantów w kaftanach ochronnych i uciekających zakładników.
Po kilku minutach akcja została zakończona. Jej bilans to zabity terrorysta i jeden z zakładników. Pięć osób zostało rannych. Analiza wypadków potrwa z pewnością co najmniej kilka dni. Na razie nie wiadomo nawet, czy sprawca napadu na kawiarnię Lindt działał w porozumieniu z jakąś organizacją terrorystyczną czy też był kolejnym samotnym wilkiem.
Godziny strachu
Dramat zaczął się 16 godzin wcześniej, w poniedziałek rano. Uzbrojony mężczyzna zablokował się wraz z grupą zakładników w popularnej kawiarni w Martin Place, ruchliwym kwartale handlowym w centrum Sydney. O tym, że jest członkiem lub sympatykiem jakiejś organizacji islamistycznej, świadczyć miała trzymana przez zakładników w oknie lokalu flaga z arabskim napisem „Allah jest wielki".
Napastnikiem był mężczyzna w wieku ok. 40 lat. Miał brodę, założył tradycyjne arabskie nakrycie głowy. Zachowywał się bardzo spokojnie, sprawiał wrażenie człowieka, który doskonale zaplanował swoje działania. Obszedł kawiarnię, dokładnie sprawdzając wszystkie wyjścia i windy. Siedzący przy stolikach goście nie zdawali sobie nawet sprawy, że właśnie stali się zakładnikami. Pierwsza informacja o akcji napastnika pochodziła od przypadkowej kobiety, która zamierzała wejść do kawiarni w chwili, gdy terrorysta już zamykał drzwi. Odstraszył ją, pokazując broń.