– Czy za swoją 35-letnią działalność na rzecz odrodzenia polskości jestem skazany na ciężkie prace w Polsce? Czy naprawdę nikt nie jest w stanie mi pomóc w znalezieniu lżejszej pracy? – pyta mężczyzna w wieku przedemerytalnym, który w grudniu zgłosił się do naszej redakcji z prośbą o pomoc. Pochodzi z Grodna, od dawna był działaczem, a niegdyś jednym z liderów prześladowanego przez reżim Łukaszenki Związku Polaków na Białorusi. Kilka lat temu, gdy dyktator nasilił represje wobec mniejszości polskiej, musiał uciekać z kraju. Jak odnalazł się w nowej, polskiej rzeczywistości?
– Na razie układam worki na palety. Nie mam już do tego zdrowia – mówi.
Niedawno odznaczeni, dzisiaj czują się niepotrzebni
Za swoją działalność był odznaczany prestiżową nagrodą. Wysokiej rangi polscy politycy mieli niegdyś czas, by ustawić się z nim do zdjęcia. Z prośbą o pomoc zwracał się do kilku organizacji pozarządowych. Pisał do Sejmu i Senatu. Jak twierdzi, nikt nie znalazł czasu, by się z nim spotkać. Wynajmuje 8-metrowy pokój na obrzeżach Warszawy. – Na kawalerkę już mnie nie stać – mówi. W Grodnie pozostawił dom. Być może już nigdy nie będzie miał szansy do niego powrócić.
„Rzeczpospolita” sprawdziła, jak odnaleźli się w Polce inni działacze mniejszości polskiej, którzy z powodu represji musieli opuścić swoją ziemię. Na Białorusi doświadczyli represji i aresztów. Gdy pojawili się w Polsce, byli rozchwytywani przez polityków i media. Co było później?
Czytaj więcej
Od przyszłego roku szkolnego jedyne dwie działające na Białorusi polskie szkoły, w Grodnie i Wołkowysku, zostaną zrusyfikowane. Zgodnie z nową ustawą o edukacji zmienią nawet nazwy.