Dyrekcje przedszkoli i żłobków mają kłopot z interpretacją rozporządzenia ministra edukacji i nauki określającego, kogo mogą przyjąć do placówek w ramach wyjątku. Od poniedziałku są one otwarte tylko dla dzieci rodziców wąskiej grupy zawodów.
W pierwotnym założeniu (ogłoszonym przez premiera na konferencji) byli to pracownicy służby zdrowia i odpowiadający za bezpieczeństwo w ramach walki z pandemią. W niedzielę wieczorem pojawiło się rozporządzenie, które rozszerzyło wyjątki aż do 11 grup – dopisano m.in. osoby pracujące w noclegowniach i ośrodkach pomocy społecznej.
Niejasne przepisy
Najwięcej kontrowersji dotyczy „osób realizujących zadania publiczne w związku z zapobieganiem, przeciwdziałaniem i zwalczaniem Covid-19". O kogo chodzi?
– Nie wiem. Może przyjść do mnie ojciec, który pracuje w firmie sprzątającej szpital tymczasowy. Czy on się w tym mieści? Niejasne rozporządzenie może zrodzić nadużycia, my nie chcemy za to brać odpowiedzialności ani w tym uczestniczyć – mówi nam dyrektorka prywatnego przedszkola w Poznaniu.
Podobnie uważa Agnieszka Przybyłowska, dyrektorka przedszkola miejskiego nr 9 w Kaliszu. – Chcielibyśmy, by ustawodawca wymienił stanowiska czy zawody, które się pod tym sformułowaniem kryją. Dziś we wniosku rodzic musi wpisać, z jakiego powodu mamy przyjąć jego dziecko do placówki, i podpisać się pod tym pod odpowiedzialnością karną. Nie żądamy wyjaśnień - przyznaje dyr. Przybyłowska. Zgłoszono 15 dzieci z 87, które na co dzień uczęszczały do przedszkola. – To głównie dzieci pracujących w szpitalu, ale też laborantek, rehabilitantek, policjanta i strażnika miejskiego – wylicza Przybyłowska.