Słowacji grozi nowy konflikt narodowościowy. Przeciw kontrowersyjnej ustawie językowej zatwierdzonej przez lewicową koalicję premiera Roberta Fico protestują bowiem m.in. przedstawiciele 600-tysięcznej węgierskiej mniejszości narodowej. Od 1 sierpnia całe oficjalne nazewnictwo w obcym języku będzie musiało zostać przetłumaczone na słowacki pod groźbą grzywny w wysokości 5000 euro.
Kara będzie grozić wszystkim: urzędom, firmom, agencjom reklamowym, policjantom czy sędziom. – Chcemy dbać o czystość języka. Pomóc ludziom, którzy w swoim kraju nie rozumieją, co się do nich mówi. Na billboardach pojawiają się angielskie słowa. W telewizji reklamy w języku angielskim. W restauracjach menu w obcych językach. To niedopuszczalne – przekonywał minister kultury Marek Madaricz. I zapowiedział, że urzędnicy ministerstwa najpierw udzielą dwukrotnych upomnień na piśmie. A potem wymierzą grzywnę.
Mniejszość węgierska jest oburzona. – Ta ustawa uderza w naszą kulturę. To imperializm językowy i przejaw małostkowości. Próba ukrytej asymilacji – twierdzi Pal Csaky, lider Partii Węgierskiej Koalicji (SMK). – Nie może być tak, że w wiosce zamieszkanej w 90 procentach przez Węgrów komunikaty w regionalnych rozgłośniach radiowych są ogłaszane po węgiersku. Żyjemy na Słowacji i Słowacy nie muszą rozumieć informacji w obcych językach – przekonuje minister Madziaric. – Ta ustawa uderza nie tylko w Węgrów. Gdyby Albert Einstein żył na Słowacji, też nie mógłby wykładać w obcym języku – argumentuje jednak Csaky.
Nowe prawo zmroziło i tak nie najlepsze stosunki słowacko-węgierskie. Pod znakiem zapytania stanęła przygotowywana od miesięcy oficjalna wizyta premiera Fico w Budapeszcie.
– Ta ustawa jest bezprecedensowym atakiem wymierzonym w mniejszość węgierską. Wystosowaliśmy oficjalny protest do wysokiego komisarza OBWE ds. mniejszości narodowych – oświadczyła przewodnicząca węgierskiego Zgromadzenia Narodowego Katalin Schilli.