Thomas de Maiziere, szef niemieckiego MSZ, zaproponował właśnie ustanowienie górnej granicy liczebności w przyjmowaniu uchodźców w skali całej UE. Niemcy, podobnie jak inne państwa, miałyby prawo odesłania każdego do domu, gdyby limit został przekroczony. Plan ten spotyka się ze zdecydowanym oporem partnera koalicyjnego CDU, ugrupowania Thomasa de Maiziere i kanclerz Angeli Merkel.
– Nie rozumiem, o co chodzi, to przeczy całkowicie temu, co mówiła pani kanclerz – zaprotestował szef SPD Sigmar Gabriel. Jego zdaniem wprowadzenie kontyngentu w Niemczech byłoby sprzeczne z konstytucją. Także Merkel nie tak dawno zapewniała, że prawo do azylu dla prześladowanych z przyczyn politycznych nie przewiduje żadnej górnej granicy. – Dotyczy to także uciekinierów przybywających do nas z piekła wojny domowej – zapewniała pani kanclerz.
Jej minister spraw wewnętrznych zdaje się mówić jednak coś zupełnie innego. W najnowszym numerze tygodnika „Der Spiegel" oświadczył, że Niemcy nie są w stanie przyjąć „wszystkich osób z regionów objętych wojną oraz uciekinierów szukających schronienia przed biedą". To już wiadomo, ale co innego, gdy słowa takie padają z ust polityka uważanego jeszcze do niedawna za jedynego możliwego następcę kanclerz Merkel.
Mimo zamknięcia granic co dnia przybywają z Austrii do Niemiec tysiące nowych imigrantów. Obozy dla uchodźców, schroniska, hale sportowe w wielu miejscach i inne tego rodzaju miejsca są przepełnione. Do końca sierpnia tego roku złożono już ponad 220 tys. wniosków o azyl.
Nie brak jedynie pieniędzy wpływających do kas państwowych w szybszym tempie, niż zakładano. Nadwyżka budżetowa wynieść ma w tym roku 6 mld euro. Ale to nie załatwia problemu, o czym świadczą dobitnie słowa niemieckiego ministra.