Ulice starej kasby stromymi kaskadami schodzą w dół do zatoki. Meandry zaułków odsłaniają co chwilę jakąś wiekową bramę, podparte grubymi belkami orientalne wykusze, schowane w cieniu bram zakłady stolarskie, sklepiki, maleńkie kawiarenki. Wokół tłum ludzi, krzyczące dzieci, przemykające koty, na ulicach śmieci, na ścianach szesnastowiecznych kamienic pomazane sprejem graffiti. Ktoś wyciąga nas na dach; o tu, na wzgórzu, dawna cytadela. Lokalny bej miał tu wenecką armatę, która strzegła miasta od strony morza, więc Francuzi próbowali je zdobyć od strony lądu. A tu w dół labirynt wąskich uliczek, które oplatały wzgórze jak sieć z delikatnego jedwabiu.