Ministerstwo Zdrowia upubliczniło projekt zmian w ustawie o działalności leczniczej. Dotyczy on m.in. budzącego kontrowersje obowiązkowego ubezpieczenia szpitali z tytułu tzw. zdarzeń medycznych.
Jest to jedynie próba doraźnej poprawy pozycji szpitali względem ubezpieczycieli, która jednak jest do zaakceptowania. Szkoda, że przy okazji propozycja ministerstwa nie wprowadza żadnych modyfikacji w krytykowanych, trudnych do stosowania przepisach o dochodzeniu przez pacjentów roszczeń w trybie postępowania przed komisjami wojewódzkimi.
Podstawową zmianą jest umożliwienie szpitalom rezygnacji z aktualnej, sztywnej sumy 1,2 mln zł jako obowiązkowej kwoty ubezpieczenia. W zamian placówki medyczne będą musiały ubezpieczyć się na 300 tys. zł. jako minimum, a ostateczny kształt polisy i suma gwarancyjna ma zależeć od liczby łóżek w danym szpitalu. To będzie z jednej strony zabezpieczenie ze strony towarzystwa ubezpieczeniowego na rzecz poszkodowanych pacjentów, a z drugiej zdejmie nadmierne obciążenia finansowe z małych szpitali. Mocno naciągane jest natomiast uzasadnienie Ministerstwa Zdrowia, że punktem wyjścia dla szacowania sumy ubezpieczenia powinna być kwota 1 tys. „od łóżka".
Resort dostrzegł w noweli, iż cena polisy powinna być niższa dla tych szpitali, które uzyskały certyfikat akredytacyjny. Ma to świadczyć o wyższej jakości usług medycznych, które świadczy placówka i jednocześnie o mniejszej szkodowości. W związku z tym 1 tys. zł od łóżka, które firma ubezpieczeniowa brałaby pod uwagę, szacując sumę ubezpieczenia byłoby obniżone o 10 proc. To dobry krok, bo spowoduje radykalne zróżnicowanie warunków ubezpieczenia, które będą zależały od liczby szkód występujących w danym szpitalu i jakości jego usług.Wydaje się jednak, że powinien tę kwestię uregulować rynek, a nie ustawodawca. Skoro jednak powiedziano „a" w sprawie zdarzeń medycznych, to trzeba i powiedzieć „b" w sytuacji, kiedy wprowadzone przepisy rodzą zbyt dużo pytań i wątpliwości.
—oprac kno