Od kilku dni głośno jest o sprawie sędziego Sądu Rejonowego w Olsztynie Pawła Juszczyszyna. Jak już wskazywano wielokrotnie, sprawa ta pokazuje liczne patologie związane z tzw. reformą wymiaru sądownictwa prowadzoną przez obecną władzę od 2015 roku. Choć trzeba przy tym wskazać, że akurat w pełni dyskrecjonalna możliwość odwołania sędziego z delegacji bez trybu odwoławczego istniała w przepisach już wcześniej (art. 77 § 4 prawa o ustroju sądów powszechnych). Wątpliwości w tym zakresie wyraził jeszcze w 2015 roku rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar w piśmie do ówczesnego ministra sprawiedliwości Borysa Budki. Wskazał, że przepis ten w zakresie, w jakim nie przewiduje możliwości wniesienia środka zaskarżenia od decyzji ministra sprawiedliwości w przedmiocie odwołania sędziego z delegacji do innego sądu oraz w zakresie, w jakim nie wskazuje przesłanek, którymi powinien się kierować minister sprawiedliwości, odwołując sędziego z delegacji, budzi poważne wątpliwości konstytucyjne. Paradoksalnie, odpowiedź (po ponagleniu) wystosował z upoważnienia ministra Zbigniewa Ziobry ówczesny podsekretarz stanu Łukasz Piebiak... podzielając stanowisko rzecznika.
Czytaj także: Sędzia Juszczyszyn odsunięty od orzekania
Sędziemu Juszczyszynowi bez wątpienia należy się poparcie ze strony środowiska i wszystkich obywateli, którzy sprzeciwiają się nadmiernej ingerencji władzy wykonawczej w sądowniczą. Przyznam jednak, że – kierując moje poparcie i wyrazy solidarności z sędzią Juszczyszynem – robię to z pewnymi wątpliwościami. Otóż, po pierwsze, trudno mi się pogodzić z pojawiającym się postulatem podważania wszystkich orzeczeń wydawanych przez sędziów powołanych przy udziale obecnej KRS, niezależnie od wszelkich wątpliwości konstytucyjnych i proceduralnych związanych z jej funkcjonowaniem i wyborem jej członków.
Niezależnie od ogromnego chaosu prawnego, który by wówczas nastąpił, a którego ofiarami byliby zwykli obywatele, a nie obóz władzy, dochodzi wątpliwość natury historycznej: czy naprawdę sędziowie powołani przy współudziale obecnej KRS mają mniejszą legitymację do sprawowania urzędu niż sędziowie powołani w czasie komunizmu? Czy nie łatwiej, biorąc pod uwagę całokształt okoliczności związanych z funkcjonowaniem komunistycznych władz, znaleźć argumenty przeciwko prawidłowemu powołaniu tych drugich? Nie sądzę, żeby w obu z tych wypadków uzasadnione było generalne zanegowanie nominacji sędziowskich.
Druga wątpliwość dotyczy przedmiotu postępowania, w którym sędzia Juszczyszyn podjął kroki w celu – jak można się domyślać – weryfikacji umocowania sędziego wydającego wyrok w I instancji. Z doniesień medialnych wynika, że sprawa toczyła się z powództwa jednego z funduszy restrukturyzacyjnych przeciwko osobie fizycznej.