Nie rozumiem pewnej rzeczy. A może niestety rozumiem, tylko nie chcę powiedzieć na głos. We wrześniu w Ministerstwie Finansów przygotowana została nowelizacja przepisów o centralnym rejestrze umów. To regulacje, które pierwotnie miały znacznie poprawić przejrzystość wydatków z naszych podatków. W nowej wersji poziom tej przejrzystości znacznie obniżono. Nowela dawno już powinna pojawić się choćby w wykazie prac legislacyjnych i programowych Rady Ministrów. Projekt jest gotowy. O co chodzi, dlaczego nie trafił na ścieżkę legislacyjną?
Pisałam o tej nowelizacji w felietonie z 25 września 2024 r. – Gdyby nie ustawa Kukiz'15, tematu centralnego rejestru umów by nie było. Choć widziałam jej braki, nie chciałam zaczynać od krytyki. W końcu uczestniczyłam w pracach zespołu ekspertów powołanego w MF. Ostateczny kształt przepisów trochę mnie zaskoczył. Gdy nam go przedstawiono, nieoczekiwanie pojawiła się kwota 10 tys. zł netto jako próg, od którego umowy pojawią się w rejestrze. W czasie spotkania przekonywano nas – osoby ze zdziwionymi minami – że w Polsce nie podołamy sprawie technologicznie. Informacja o wszystkich umowach będzie wymagała ogromnych zasobów cyfrowych, samorządy nie podołają z przekazywaniem informacji. Bo to „ogromny wolumen informacji”.
Czytaj więcej
Gdyby nie przepchnięta trzy lata temu kolanem ustawa Kukiz'15, tematu centralnego rejestru umów by nie było.
Jako że istniejące przepisy o centralnym rejestrze umów, wprowadzone w 2021 r. i tak nie weszły wciąż w życie, pomyślałam: widać w Polsce mamy jakiś mentalny problem i lepiej niech wejdzie w życie co jest. Chochoły znikną i okaże się, że można taki rejestr traktować jako coś normalnego. Może dopiero drugim krokiem jest rozmowa, że skoro już jest, to niech będzie funkcjonalny.
Nawet przy tak konsensualnym podejściu nie można pozostawić bez odpowiedzi kilku pytań. Warto je upublicznić.