W tych wyborach największe partie zachowały równe poparcie z raczej symboliczną, o jeden punkt procentowy przewagą rządzącej Koalicji Obywatelskiej. Wyborcy PiS mniej entuzjastycznie oceniający znaczenie Parlamentu Europejskiego, poszli jednak dość licznie głosować.Trzy mniejsze ugrupowania obecnego obozu władzy uzyskały natomiast nadspodziewanie niskie poparcie, bliskie progu wyborczego, padają więc pytania nie o to, czy to jest zmiana układu sił parlamentarnych, tylko kiedy nastąpi jego przetasowanie.

Zostawiłbym te kwestie politycznym komentatorom, gdyby nie elektryzująca wyborczy wieczór chyba w całej Unii decyzja prezydenta Francji o rozpisaniu już na przełomie czerwca i lipca przyśpieszonych wyborów parlamentarnych, zaraz po dużym sukcesie partii Marine Le Pen, niedopuszczanej od lat do układu rządzącego tym państwie i marnym wyniku ugrupowania prezydenta. Niezależnie od motywacji prezydenta Macrona, czy chce tym sposobem jakoś ratować dotychczasowy układ czy zapewnić nowemu rządowi poparcie większości społeczeństwa, decyzję o dalszej polityce tego państwa oddał on narodowi francuskiemu.

Czytaj więcej

Koncewicz: „Demokracja walcząca” jako europejskie wyzwanie, zobowiązanie i przestroga

Polski prezydent nie ma takich uprawnień. Do formalnego zweryfikowania poparcia dla ekipy rządowej i jej polityki może doprowadzić większość sejmowa, ale w dziejach III RP tylko raz sięgnęła ona po przyśpieszone wybory. Obserwujemy też duże przywiązanie parlamentarzystów do tych stanowisk. Wątpię jednak, by mogła sprawnie zarządzać państwem w okresie wielkich wyzwań ekipa nielegitymująca się wiarygodnym testem poparcia większości społeczeństwa. Tym bardziej gdy wiele jej zapowiedzi wyborczych nie jest realizowanych, forsowane są zaś zmiany drażniące istotną część społeczeństwa, a nierzadko jego większość.

Polacy mają więc prawo pytać, jakie rząd ma jeszcze poparcie, dlaczego Francuzi mają możliwość przetestowania poparcia rządu, a Polacy nie. To wyzwanie dla władzy, ale też opozycji, która ma obowiązek na takie sytuacje reagować. Mówienie w takich sytuacjach o czteroletniej kadencji jest marną odpowiedzią, bo nie ma gwarancji, że dany parlament, a tym bardziej rząd potrwa cztery lata.