"Rzeczpospolita": W negocjacjach dotyczących rozwiązania unijnego kryzysu z uchodźcami Polska robiła, co mogła, by nie wpuścić emigrantów. Chodzi o wybory, przywiązanie do jednorodnego społeczeństwa?
W negocjacjach byliśmy bardzo pryncypialni, ale nie dlatego, że nie chcemy pomagać ludziom w potrzebie. Sprzeciwialiśmy się proponowanemu przez Komisję Europejską obowiązkowemu, automatycznemu systemowi podziału uchodźców między kraje Unii. Dzięki stanowczej postawie premier Ewy Kopacz będziemy pomagać, ale tylko i wyłącznie na miarę naszych możliwości. Co najważniejsze, państwo polskie będzie miało pełną kontrolę nad całym procesem. Między innymi to dzięki naszej determinacji Unia wprowadza jasne rozgraniczenie uchodźców i imigrantów ekonomicznych, którzy co prawda mają trudną sytuację, ale na których przyjmowanie nas nie stać. Dlatego musimy ich odsyłać, podpisując umowy readmisyjne z państwami, z których pochodzą, a także lepiej ukierunkować pomoc rozwojową dla tych krajów.
Jak to zrobić?
W 2006 roku na Wyspach Kanaryjskich lądowało ponad 35 tys. nielegalnych imigrantów. Hiszpanie sobie z tym poradzili, zawarli umowy z Mauretanią, Senegalem, Marokiem, zainwestowali tam duże pieniądze. Dzięki statkom, helikopterom i współpracy z lokalnymi służbami w kilkanaście godzin odsyłali nielegalnie przekraczających granicę do domu. W dwa lata zredukowali tę imigrację do zera. Unia musi postąpić podobnie.